DEISLE W CHINACH
Byliśmy z nim już w Korei Północnej, Birmie oraz Izraelu. A teraz wyruszamy do Chin. Dokładniej zaś Guy Delisle zaprasza nas na wycieczkę do miasta Shenzhen.
Kanadyjski twórca przyjeżdża tam by nadzorować prace w jednym ze studiów animacji. Pobyt w nowym miejscu postanawia połączyć ze zbieraniem materiałów do komiksu, który byłby swego rodzaju zapiśnikiem z podróży. Ze zbieraniem miejsc, spostrzeżeń, spotkań, rozmów. To one tworzą bazę scenariusza komiksu „Shenzhen”. Delisle korzystając z okazji, że jest w nowym miejscu wędruje sobie po bazarach, restauracjach czy sklepach. Wśród rosnących wieżowców, ale i po wciąż rozbudowywanych przedmieściach. Zagląda do banków, gabinetu stomatologicznego czy nawet toalet. Zwiedza atrakcje turystyczne – wielkie parki miniatur pokazujące w pigułce świat i Chiny. Próbuje rozmawiać z ludźmi, spędzać z nimi czas wolny, pracować. Napotykając na różnego rodzaju bariery. Od językowej począwszy przez mentalną na kulturowej skończywszy.
Trzymiesięczny pobyt w mieście Shenzhen pozwala mu odnotować liczne spostrzeżenia na temat Chin i Chińczyków. Sejfy i zupki okazują się być towarami pierwszej potrzeby (a przynajmniej tak wynika z obserwacji półek sklepów). Hotele mają ten sam wystrój niezależnie od miasta, w którym przychodzi spędzić noc. Oddane do pralni dżinsy wrócą uprasowane na kant. Tablica ze zdjęciami nie przedstawia przodowników pracy czy zasłużonych, ale… skazanych przestępców. Do tego oczywiście dochodzą tematy kulinarne (psy, węże, ryby itd.), społeczne (wszechobecny tłum) i wynikające z sytuacji politycznej państwa (usłużność, papierologia i przyklejony uśmiech, by turysta nie miał powodu do narzekania). Zdradza też nieco ze swej pracy w zespole animatorów. Choć temat ten nie dominuje komiksu.
„Shenzhen” był pierwszym tzw. travelogiem stworzony przez Guya Delisle. Swą premierę na zachodzie miał w roku 2000. W Polsce wydawnictwo Kultura Gniewu wypuszcza ten tomik dopiero po albumach „Pjongjang”, „Kroniki birmańskie” i „Kroniki jerozolimskie”. W sumie to dobry zabieg. Porównując bowiem do nich – Delisle jest już sprawnym obserwatorem (sam siebie określa, że jest niczym Tintin; do komiksu Herge nawiązuje jedną z plansz), ale dopiero wyrabia swój styl graficzny. Podobnie jak „Pjongjang” jest to komiks narysowany w ołówkowych szarościach. To też komiks, w którym jeszcze nie „wycisnął” wszystkiego z tematu – jak w „Pjongjangu” czy „Kronikach jerozolimskich”. Więcej miejsca mógłby poświęcić - dla porównania - choćby odwiedzanym również miejscom jak Kanton i Hong Kong.
Mimo tego miłośnicy travelogów pana Delisle będą zadowoleni, że Kultura Gniewu wreszcie zdecydowała się też na wydanie po polsku i tego tomu. A jednocześnie zapowiada... następny komiks autora. Tym razem będzie to podróż wewnętrzna. Tytuł „Kroniki z młodości” mówi wszystko.
Andrzej Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
02.08.2021, 10:52 |