ZA ELEKTRYCZNYM CHIŃSKIM PŁOTEM
Guy Delisle debiutował ponad dwie dekady temu. Z jednej strony całkiem niedawno, patrząc przez pryzmat serii komiksowych wydawanych przez kilkadziesiąt lat, z drugiej, w świecie popkultury wystarczy o wiele mniej czasu by popaść w zapomnienie, gdy zmienia się moda. A komiksy Delisle’a, choć nie nalżą przecież do tych przyciągających największą uwagę (czyt. superhero) wciąż są na rynku i wciąż urzekają czytelników, zarówno tych mniej, jak i bardziej ambitnych. A wszystko zaczęło się od „Shenzhen” właśnie, a teraz po latach, możemy przekonać się po polsku, jak te początki wyglądały.
Witajcie w Chinach. A dokładniej na południu Chin. Chcecie jeszcze większej dokładności? A zatem witajcie w Shenzhen, industrialnym mieście, które od reszty świata oddzielają pilnowane przez strażników elektryczne płoty. Kto chciałby tam trafić?
A jednak trafia tam Guy Delisle. Wszystko przez prace nad animowanym filmem, które ma nadzorować. Jak odnajdzie się w miejscu tak obcym kulturowo i nieprzyjaznym dla nikogo? I czy to naprawdę tak zły świat, jak się na pierwszy rzut oka wydaje?
Z komiksami Guya Delisle’a jest tak, że dotykają trudnych tematów w lekki i atrakcyjny sposób. Bo zobaczcie, autor odwiedza w swoim życiu wiele miejsc dalekich od ideału. Pjongjang, Birma, Jerozolima – wojna, łamanie praw człowieka, ciągłe zagrożenie, śmierć… A jednak spod jego ręki za każdym razem wychodzi lekka, ciekawa i często zabawna relacja człowieka, który stanął oko w oko z obcą mu kulturą. Opuścił swój dom, zamieszkał na pewien czas w obcym pod każdym niemal względem regionie i każdego dnia poznawał, jak należy tutaj żyć. I tu na scenę wkracza czytelnik, który ma okazję przeczytać relację z pierwszej ręki. Relację jakże inną od turystycznych książek czy przewodników po regionie. Jest tutaj mnóstwo ciekawostek, sporo humoru, nuta czegoś mocniejszego i cała gama różnorodnych emocji. A wszystko to okraszone solidną dawką ciekawostek, faktów, kulisów… Bo Guy opisuje tutaj zarówno życie, jak i pracę, związane z tym elementy, codzienność itp. To, co mu ostatecznie z tego wychodzi, jest bardzo subiektywne, ale i pełne obiektywności zarazem. Ograniczone do jego doświadczeń, choć zarazem wsparte konkretnym zapleczem, a co za tym idzie, bogate w informacje, jakich nie ma w relacjach z turystycznych wypraw.
Jeśli chodzi o szatę graficzną, ten pierwszy travelog Delisle’a, jest prostszy od jego kolejnych prac. Widać tu jeszcze pewien brak biegłości, widać też więcej brudu choćby w cieniowaniu czy zaczernianiu, a jednak już ma w sobie to coś i dobrze oddaje charakter i klimat miejsca. Dużo w trym prawdziwości, dużo uroku i chociaż ilustracje są czarnobiałe, potrafią oddać barwność świata, wydarzeń i ludzi. Dobrze, że album ten w końcu, po latach ukazał się na polskim rynku. To bowiem bardzo dobre, a momentami wręcz rewelacyjne uzupełnienie bibliografii tego znakomitego autora, ale i po prostu świetny komiks. Komiks dla miłośników podróży, poznawania intrygujących faktów i najzwyczajniej w świecie wyśmienitych opowieści niezależnie od gatunku.
wkp, 27.07.2021, 06:58