ZMIERZCH EPOKI KOWBOJSKIEJ
Miłośnicy komiksowych westernów raczej nie mają powodów do narzekań. Czy więc publikowanie kolejnych historii z Dzikiego Zachodu ma sens? Czy mogą one wnieść coś nowego do tego gatunku?
Mogą. Dowodem na to album "Do ostatniego" osadzony w czasach zmierzchu kowbojeskiego prosperity. Historia z mieściny Sundance, która albo dalej będzie jedynie punktem na mapie pełnym sfrustrowanych mieszkańców, albo też wykorzysta swą szansę i - przy okazji budowy kolei żelaznej - zostanie przekształcona w stację załadunkową stanu Wyomimg. A finalnie w końcu zacznie żyć...
By wejść do Sundance scenarzysta Jérôme Félix wymyślił sobie Russela. Kowboja, który przeczuwa koniec świata, jaki znał do tej pory. Koniec świata kowbojów pędzących bydło przez kontynent amerykański. Rolę niedawnych bohaterów ma przejąć kolej coraz silniej wchodząca w nowe tereny. Scenarzysta wymyślił też jego pomagiera Kirby'ego i upośledzonego chłopaka Bennetta - przyszywanego syna Russela, który ginie w nie do końca jasnych okolicznościach. Wydarzenie to wpływa na lokalsów. Czy mają zdradzić kto ma na sumieniu Bennetta? Czy mają go wydać? Czy też lepszym rozwiązaniem będzie trzymać język za zębami? Wszak odpowiedzialnym za budowę kolei nie musi się spodobać fakt, że w Sundance nie jest tak bezpiecznie, jak mogłoby się wydawać.
"Do ostatniego" jest portretem psychologicznym mieszkańców niewielkiej mieściny. Społeczności, w której wyraźne wyczuwalne są napięcia, nieufność. Pojawienie się kogoś nowego owe wrażenie tylko poteguje. Śmierć dzieciaka sprawia, że mieszkańców ogarnia niepokój. Nadzieja na lepsze jutro wygrywa jednak ze zdrowym rozsądkiem. Tylko nieliczni próbują w tym zakłamanym świecie zachować twarz. Aż po grób... Sporo tego. W pewnym momencie można odnieść wrażenie, że Jérôme Félix wprowadził do fabuły zbyt wiele postaci, zbyt wiele wątków. Finalnie jednak zdołał spiąć je w jedną całość a nawet dopisać krótki epilog. Pokazuje w nim drogę jaką przebył jeden z dawnych mieszkańców Sundance po wyrwaniu się z marazmu mieściny. MIeściny, która - mimo kolei - dalej jest miejscem gdzie nie brakuje frustratów i życiowych nieudaczników. I nie jest to epilog dotyczący Russela.
Ale scenariusz to tylko jedna strona medalu. "Do ostatniego" nie byłby westernem ponadprzecietnym bez malarskich plansz Paula Gastine. Rysownik doskonale pokazuje emocje na twarzach postaci - pokazuje strach, bezsens, przerażenie, panikę. Bo są to głównie emocje negatywne, które odbijają się na nastroju całości warstwy graficznej. Na sposobie pokazywania miejsc, chłodnej kolorystyce, nawet "złapanej" na planszach pogodzie.
"Do ostatniego" jest one-shotem. Zamknietą w jeden tom opowieścią z zaskakującą, malarską warstwą graficzną i scenariuszem pokazującym pierwotną brać kowbojską z nieco innej perspektywy. Nie tyle strzelanin czy zadym, ale ludzi w chwili próby przejścia do nowego życia. Ciekawe.
Andrzej Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
30.09.2021, 00:27 |