WALKA Z DEMONAMI TRWA
„Miecz zabójcy demonów” to jedna z tych mang, o których mogę śmiało powiedzieć, że je uwielbiam, nawet jeśli to tylko lekka i niezobowiązująca rozrywka. Jest coś w tym tytule, co mnie kupiło i nie przestaje kupować, a poziom serii nie zawodzi ani przez chwilę. I nie zawodzi też najnowszy tom, który zdobi chyba najlepsza z dotychczasowych okładek, a który gwarantuje nam połączenie znakomitego bitewniaka, z fantasy, nutą delikatnego horroru i doskonałym wykonaniem.
Walka w dzielnicy kwiatów trwa! Tanjirou, jego koledzy i Filar Dźwięku mierzą się z demonami wysokiej rangi. Ale mimo to, sytuacja jest ciężka, problemów przybywa, a w końcu Tanjirou będzie musiał sam podjąć walkę. Czy będzie w stanie, skoro nawet z pomocą lepszych od siebie nie mógł pokonać wroga?
„Miecz zabójcy demonów” to z jednej strony typowy shounen, z drugiej podany z rzadko w gatunku spotykaną delikatnością. Kobiecą delikatnością, która wśród co bardziej męskich odbiorców spotkała się z krytyką. Niesłuszną, ale jak poczytacie sobie komentarze japońskich czytelników z okresu, gdy na jaw wyszła płeć autorki i zobaczycie jakie mangi cenią, sami przekonacie się, jak kiepski mają gust. A „Miecz zabójcy demonów” to naprawdę świetna manga, wyróżniająca się jak najbardziej pozytywnie na tle podobnych tytułów i zapewniająca rozrywkę, od której po prostu ciężko jest się oderwać.
Co ją wyróżnia od typowego bitewniaka? A chociażby to, że nie jest bezmyślnym mordobiciem, a nastrojową historią z łagodnym, choć momentami jakże ekspresyjnym humorem, solidną dawką emocji i bardzo przyjemnym żonglowaniem różnymi motywami i gatunkami. Z założenia jest to bitewniak i chociaż walk jest całe mnóstwo, nie są to pokazy siły na miarę „Dragon Balla”, „Naruto” czy „My Hero Academia”. Więcej w nich jest finezji, bardziej niż okładanie się po gębach, że użyję takiego kolokwializmu, przypomina miejscami taniec – brutalny, ale jednak – i mimo wszystko dużo w tym uroku.
„Miecz zabójcy demonów” to także horror, ale horror łagodny, delikatny. Nie starszy, choć ma klimat i potrafi wywołać na pięcie, ale i z założenia straszyć nie miał. Bliżej mu pod tym względem do legend i podań, niż typowego straszaka. I to właśnie mocno łączy go z fantasy. Bo niby pojawiają się tu groźne, mordercze byty, niby bohaterowie giną, jednak nie ma tu śmierci dla samej śmierci, jak w niektórych horrorach chcących wywołać w nas w ten sposób lęk, ani bestii dla samej ich niepokojącej obecności. Jest za to naprawdę wyśmienite wyczucie materii opowieści, jej poprowadzenie i zabawa, jaką oferuje. Dodajcie do tego wyśmienite ilustracje, idealnie pasujące do łagodniejszej i nieco bardziej mrocznej strony opowieści, a dostaniecie świetną serię, którą autentycznie warto jest poznać.
|
autor recenzji:
wkp
06.12.2021, 06:42 |