OCALIĆ WSZECHŚWIAT
Była już komiksowa „Gra o tron”, teraz nadszedł czas na komiksowy „Gwiezdny port”. Tamto dzieło było adaptacją prozy Martina, teraz Martin wchodzi w buty scenarzysty. I wychodzi mu to całkiem nieźle. Może te kosmiczne przygody do wybitnych nie należą, a całość składa się z dobrze znanych nam schematów, jako rozrywka sprawdza się całkiem nieźle.
Witajcie w Chicago przyszłości. Dziesięć lat temu zbudowano tutaj Gwiezdny Port, czyli swoiste przedstawicielstwo międzygwiezdnej społeczności. Rządzą tu inne prawa, ale chicagowska policja wciąż ma swoje do zrobienia.
I tu na scenę wkracza Charlie, policjant, który zaczyna pracę w okolicy. Jego entuzjazm do tego, co pozaziemskie jest równie wielki jak roztargnienie i talent do pakowania się w tarapaty. I to właśnie on, wraz z kilkoma innymi postaciami, wplątany zostaje w aferę, która zagraża istnieniu całemu wszechświatowi. Czy uda im się ocalić… wszystko?
„Prawo i porządek” w scenerii „Facetów w czerni” – tak o tym komiksie pisze wydawca. Ja bym bardziej powiedział, że to „Fear Agent” wrzucony do świat „Armady” z tym, że do obu tych serii „Gwiezdnemu portowi” jest trochę daleko. Podstawowa różnica jest taka, że od „Armady” rzecz jest mniej pomysłowa i nie może pochwalić się tak złożoną, ludzką i świetnie nakreśloną silną kobiecą bohaterką. „Fear Agent” zaś na pewno był lepiej od „Portu” narysowany (a „Armada” pod tym względem bije obie te serie na głowę). Nie zmienia to jednak faktu, że jeśli lubicie lżejsze projekty Martina i zabawną fantastykę, znajdziecie tu coś dla siebie.
Porównywać z innymi dziełami chyba już więcej nie ma sensu, chociaż podobieństw znajdziecie tu jeszcze bardzo dużo. Abstrahując od tego fabularnie rzecz jest całkiem przyjemna. Czyta się ja szybko i lekko, efektu wow nie ma, ale nie ma też nudy. Na stronach dzieje się dużo, tempo jest dobre, ale rozpisana na 270 stron opowieść ma też spokojniejsze momenty i oferuje całkiem sporo rozrywki. Należy też docenić fakt, że swoją opowieść Martin wymyślił we wczesnych latach 90., jako scenariusz pilotażowego odcinka serialu, więc wyprzedził wspominane przeze mnie serie (chociaż nie da się wykluczyć, że adaptująca tekst Raya Golden czerpała z różnych tworów).
Trudno jednak jest docenić ten album na polu graficznym. Ilustracje Golden mają czasami swój urok, ale jedynie czasami. Lepiej wychodzą jej tła, niż postacie, bo tych design jest przesadnie cartoonowy. Chociaż komiks skierowany jest do nieco starszego czytelnika i są tu zarówno sceny przemocy, jak i pewna doza erotyki, graficznie sprawia wrażenie dzieła skierowanego stricte do najmłodszych. Proste grafiki, barwna, momentami aż za bardzo kolorystyka i unikanie przez autorkę cieni i czerni sprawia, że cierpi na tym klimat i ogólny wygląd albumu. Na szczęście nie na tyle, by odstraszyć od sięgnięcia po niego.
A jeśli jesteście fanami Martina, sięgnąć warto. To całkiem przyjemna opowieść w stylu jego wczesnych, lżejszych i prostszych prac. I jedyna okazja by poznać tę opowieść.
|
autor recenzji:
wkp
16.02.2022, 06:04 |