STARA MIŁOŚĆ NIE RDZEWIEJE?

Solidną historię w stylu noir proponuje nam Enrico Marini. Na razie poznajemy jej pierwszą część. Czy warto czekać na ciąg dalszy?

Już sam tytuł określa z czym będziemy mieć styczność. Slick – czyli Terry B. Cole – wraca po latach na stare śmieci w rozrywkowym Las Vegas. Tu też odnajduje swoją starą miłość – Debbie Hollow. Dziewczynę z plakatu klubu "Burlesque" (oraz z okładki komiksu). Ale też starych „znajomych”, którzy chcieliby wkręcić go do swego półświatka. Slick jednak tym razem podziękuje, próbując iść własną drogą. Drogą, która przeplata się z tą, którą podąża Debbie. I choć ma poślubić miejscowego mafiozo, uczucia biorą górę i para znów zaczyna czuć coś do siebie. Wkurzając tym samym przyszłego pana młodego i jego ekipę.

Taki jest „Noir”. Najnowszy album, jaki firmuje Enrico Marini. Autor wykorzystuje w nim ograne motywy i stylistykę, ale próbuje stworzyć oryginalną historię. Fabularnie jest poprawnie. Z jednej strony są więc pościgi, strzelaniny, sceny rozrób z nocnych klubów, spotkania półświatka. Z drugiej – sceny romantycznych spotkań czy łóżkowych uniesień. Jak w porządnej produkcji gangsterskiej. W stylu noir.

Mocniejsze wrażenie robi warstwa graficzna. Marini narobił smaka na ciąg dalszy wysublimowanymi rysunkami. Stonowaną kolorystyką, ograniczoną – jak na okładce – do czerni, bieli, szarości i czerwieni włosów pięknej Debbie. Bogactwem detali, oddaniem nastroju Stanów Zjednoczonych (w tym przypadku Las Vegas), znakomitym zaprezentowaniem postaci, strojów, samochodów, mrocznych zaułków i klubu burleski, gdzie rozgrywa się spora część scen.

Dlatego z przyjemnością zobaczę jak autor dalej rozwinie temat komiksu „Noir”. Komiksu, który zapowiada prawdziwy powrót Mariniego na polski rynek. Autor dał się poznać przed laty jako sprawny rysownik serii „Cygan” oraz „Skorpion” (a później też albumu „Batman. Mroczny książę z bajki” KLIK czy serii „Orły Rzymu”). Teraz ma wrócić ze swoimi – chyba można już tak rzec – klasycznymi komiksami wznowionymi w formie integrali. „Noir” jest niejako ich zapowiedzią.

Andrzej Kłopotowski