ZAMIENIŁ LUKE SIODŁO NA SIODEŁKO
Tak, napiszę to. Według mnie to najlepszy z humorystycznych komiksów serii „Lucky Luke” stworzonych w ostatnich latach. Za album nie odpowiadają ani Achde, ani Jul ale… Mawil!
Mawil, czyli Markus Witzel. Człowiek znany już nad Wisłą z takich znakomitych publikacji jak choćby KInderland” (KLIK), w którym opisał swoje dzieciństwo w Niemieckiej Republice Demokratycznej. Mawil to bowiem twórca z Berlina – w dodatku tego wschodniego – z wypracowaną stylistyką, której nie porzucił tworząc ten album. Przyznam, że miałem okazję poznać go już przed paroma laty (należę do grona szczęśliwców, którzy czytają w języku naszych sąsiadów zza Odry - zza Buga zreszta też - album „Sattelt um” zanabyłem więc w jednej z księgarń w roku 2019 przy okazji kolejnej wizyty w Niemczech). Ale wersję polskojęzyczną również z chęcią przygarniam na moją półkę z przygodami LL.
Lucky Luke Mawila ukazuje się jako kolejny tom serii z alternatywnymi perypetiami kowboja. Wcześniej dostaliśmy w niej albumy „Człowiek, który zabił Lucky Luke’a” (KLIK) oraz „Wanted Lucky Luke!” (KLIK). Trudno porównywać go do albumów jakie stworzył Matthieu Bonhomme. Komiks Mawila to na pewno alternatywa. Ale… Można za to propozycję Mawila porównywać do tego, co dzieje się w regularnej serii. I – jak dla mnie – „Lucky Luke na siodełku” bije na głowę to, co dostajemy od namaszczonych na kontynuatorów serii następców Morrisa (i Goscinnego). Nie ma w niej sztampy, choć zachowany jest klimat serii.
„W siodełku” to szalona opowieść i rywalizacji dwóch producentów… rowerów. Pierwszy z nich to Albert August Pope specjalizujący się w bicyklach z wielkim kołem na przedzie. Drugi – Albert Overman chce zrewolucjonizować rynek znanym po dziś dzień nowoczesnym modelem. Co ma do tego Lucky Luke? Przypadkowo spotyka Overmana, a później daje się wkręcić w szaloną podróż do San Francisco. To tam ma odbyć się wyścig rowerów będący – przypadku Overmana – jego być albo nie być… Między spotkaniem a wyścigiem Mawil kreuje szereg absurdalnych sytuacji. Lucky Luke nie tylko pokonuje na siodełku kolejne kilometry, ale też wpada w zasadzki zastawiane przez panią Smith i pana Wessona, a to ucieka, a to kogoś (bądź coś) goni. Zagląda do saloonów, dostaje się w ręce Czerwonoskórych oraz – jak w Biblii - wędruje przez pustynię. Ba, niektórzy nawet myślą, że Lucky Luke został po zaciętej walce pożarty przez jakąś pustynną gadzinę! I nie wiadomo czy nasz kowboj wyszedłby z opresji, gdyby nie… rower.
Oczywiście wśród czytelników znajdą się tacy, którzy zarzucą, że Mawil nie potrafi w ogóle rysować i szarga świętość jaką jest wizerunek bohatera. Cóż. Podobne zarzuty kierowane są w stronę Tomka Samojlika, który po swojemu rysuje milusiową kontynuację Kajka i Kokosza (ostatnio w albumie „Rozróby i romanse” wydanym pod szyldem „Kajko i Kokosz. Opowieści z Mirmiłowa). Natomiast według mnie nie chodzi o to, by podrobić oryginał – od tego są inni – ale dać postaci coś od siebie. Mawil wypełnia to zadanie doskonale. zachowuje klimat serii, ale jednocześnie trzyma się tego, co proponuje czytelnikom w swoich komiksach – czy to z Super Szarakiem, czy we wspomnianym „Kinderlandzie”. Trzyma się swojej, wypracowanej kreski. I chwała mu za to. Bo skoro ma to być Lucky Luke w wersji alternatywnej, niech będzie.
Andrzej Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
29.10.2022, 00:31 |