IDŹ I ZABIJAJ!
Kiedy w połowie 1990 roku na polskim rynku debiutowały cykliczne zeszytówki Marvela, czytelnicy dostali dwie serie. Pierwszą była „The Amazing Spider-Man”. Drugą „The Punisher”. O pierwszym bohaterze ktoś tam jeszcze u nas coś słyszał. Ale o drugim? Już niekoniecznie. Chyba, że na kasecie video dorwał już piracki film z Dolphem Lundgrenem w roli głównej.
Pierwszy to typowy, amerykański superbohater w trykocie. Drugi - mściciel z karabinem nieprzystający do uniwersum stworzonego przez Stana Lee. Ale i jeden, i drugi wkupili się w serca czytelników. Dziś mamy okazję wrócić do tamtego okresu. Egmont od pewnego czasu prezentuje już komiksy ze Spidermanem zarówno te znane z ówczesnych wydań TM-Semic, jak i współczesne. Od tego wydawcy dostaliśmy też kilka tomów współczesnego Punishera.
Teraz zaś na ksiegarskie półki trafia Punisher klasyczny. Pod szyldem "Epic Collection" ukazuje się właśnie opasłe tomiszcze zatytułowane "Krąg krwi". W środku dostajemy najstarsze komiksy z Punisherem. To pięć – składających się na tytułową mini serię - zeszytów z roku 1986 a także dziesięć pierwszych zeszytów zasadniczej już serii z mścicielem w roli głównej. Do tego mamy jeszcze - dodatkowo - jeden z zeszytów serii "Daredevil", w którym pojawia się i nasz bohater (stanowiący dopełnienie historii z serii) oraz wydaną pod szyldem „Marvel Graphic Novel" historię "Punisher - Assassin'a Guild".
Kim w ogóle jest Punisher? „Frank Castle. Urodzony w Queens. Rodzice, Mario i Louisa Castiglione, skrócili nazwisko, gdy ich syn miał sześć lat. Przez pięć lat walczył w Wietnamie. Doszedł do stopnia kapitana piechoty morskiej i otrzymał osiem odznaczeń. Wrócił do domu. Zabrał rodzinę na piknik, a w parku gangsterzy przeprowadzali egzekucję. Jego bliscy byli jej świadkami – zostali zastrzeleni. Tylko Castle przeżył. (…) Powrócił jako Punisher. Od tamtej pory poluje na przestępców i urządza krwawe jatki.”
Nie jest to więc superheros – jak Spider-Man, Hulk, Kapitan Ameryka, Iron-Man czy ekipy występujące jako Fantastyczna Czwórka czy X-Men. Nie jest to kolejny mutant wymyślony przez Stana Lee, ale sponiewierany żołnierz. Facet, który chciał wieść spokojny żywot, ale los zadrwił sobie z niego. I to było wyjątkowe w ramach stajni Marvela. Zamiast kolejnej serii dla młodych odbiorców, Stan Lee zaproponował wydanie cyklu dla nieco starszego czytelnika. Tym samym pokazał, że nie samą superbohaterszczyzną amerykański komiks stoi.
Scenarzyści – to przede wszystkim Steven Grant i Mike Baron – prowadzą swoisty „Dziennik wojenny”. To sam Castle opisuje kolejne zmagania ze złem. mafiosami, producentami dragów, sekciarstwem, zabójcami bezdomnych czy też szaleńcami kombinującymi z materiałami radioaktywnymi. Grant i Baron stają się tylko „narzędziem”, by przełożyć ów dziennik na język komiksu. Rysunkowo dostajemy komiksy lekko już oldskulowe. Sensacyjne opowieści dostają ekspresyjną kreskę, gdzie Mike Zeck, Klaus Janson i Whilce Portacio (ten, który królował w Punisherze od wydawnictwa TM-Semic) pozwalają sobie na pewne skróty, niedokładność, momentami umowność. Ale ma to klimat, szczególnie gdy łączy się z pięknymi rastrami i płaską kolorystyką. To zapis pewnej epoki w komiksie amerykańskim. I akurat „Punisher” w tej stylistyce sprawdza się.
Wydane właśnie tomiszcze (liczy ciut ponad 500 stron) dopełniają teksty poświęcone bohaterowi, rysunki z portfolio Punishera, szkice wybranych plansz i ich wersje w tuszu oraz kartoteka Franka Castle. Co ważne, „Dziennik wojenny” Punishera ma mieć swój ciąg dalszy. W drugim tomie zaczniemy już dostawać materiał, jaki trzy dekady temu pokazywał TM-Semic. Będzie to więc sentymentalna podróż w czasie. I akurat w tę marvelowską* podróż chętnie wyruszę…
Andrzej Kłopotowski
*wiadomo, że nie jestem fanem trykociarzy zza oceanu i na półce mam jedynie Moją Bardzo Małą Kolekcję Komiksów Marvela i DC (w skrócie MBMKKMiDC) złożoną z tomików, które nie są w stanie - chociaż może i by chciały - stworzyć żadnej panoramy :)
autor recenzji:
Mamoń
27.10.2022, 23:29 |