BYŁO SOBIE GNIEZNO...
"Był sobie raz w Gnieźnie książę, co zbił krocie na hodowli bydła. Jego woły były najtłustsze w całym kraju. Jego krowy – najdojniejsze. Wnet książę sprawił sobie największy pałac w całym kraju. Pojął w nim za żonę drugą najpiękniejszą kobietę w całym kraju (najpiękniejsza chwilowo była niedostępna). Księciu nie zbywało zatem na niczym, co powinien mieć najszczęśliwszy człowiek w całym kraju... Ale cóż! Pragnął dziedzica dla swego krowiego królestwa jednakże łono jego połowicy pozostawało jałowe i puste."
I nie wiadomo co byłoby dalej, gdyby nie zjawiła się w pałacu babina. Podobno taka, która kiedyś jedynie szepnęła kilka słów, a krowa ocieliła się ni mniej, ni więcej, a 77 razy! Ocieliła (tak, ocieliła!) się też księżna, dając księciu 77 cieląt. A ten wszystkie zarżnął... W tym samym czasie pewna krowa urodziła... Chłopca. A babina zaopiekowała się nim i wychowywała jak własnego syna. Babina zwija jednak swoją chatkę – na kurzych łapkach – a chłopak musi ruszać na zachód, by odnaleźć swoich prawdziwych, krowich rodziców.
Właśnie tak zaczyna się "najdziwniejszy" komiks, z jakim miałem do czynienia w tym roku. "Najdziwniejszy" to pozytywne określenie. Mieści się w nim i "zaskakujący", i "nieoczywisty", i "popierdzielony", i "cudowny graficznie"... Ale po kolei. Tym komiksem jest "Papa Zoglu. Osobliwe peregrynacje krowiego księcia czyli rozkwit i upadek miasta Gniezna". Odpowiada zań Simon Spruyt - belgijski twórca, który proponuje zrobiony na średniowieczny epos komiks. Z wszelkimi, możliwymi objawami beki z... eposu.
Nasz dzielny Zoglu po drodze wpada w wir absurdalnych sytuacji. Nie zdradzę wszystkiego, jeśli napiszę, że to np. gejowska para Krzyżaków, wdowa już na zawsze zapięta w pas cnoty, kominiarz milioner czy też przychodząca nagle na świat dziewczynka z brodą, z którą nie wiadomo co zrobić. To piękne okoliczności, z którymi styka się bohater wymyślony przez Spruyta. Bohater... Byk a nie bohater! W dodatku taki, co i placki potrafi po sobie zostawić, i piękną krowę przygruchać. A nawet i to samo bez literki "g" uczynić...
Skoro z eposem mamy do czynienia, również warstwa graficzna podporządkowana jest epoce, którą pokazuje nam autor. Poszczególne plansze wyglądają jak wyjęte ze średniowiecznych, bogato ilustrowanych ksiąg, gdzie na każdej stronie opiewane są bohaterskie czyny. A że tu ich nie ma, opiewane są – w średniowiecznej stylistyce – czyny, których do bohaterskich nie da się zaliczyć. Ot, taka przewrotność, jakiej nie znajdziemy w klasztornych księgach.
"Papa Zoglu" to miłe zaskoczenie, jakie zaserwował nam Timof. I zamknął gębę tym, którzy uwielbiają komiksowe odjazdy. I pewnie zaraz zaczęliby narzekać: "A gdzie nowe Czary zjary? Gdzie Czary zjary?". Są. Tylko w tym roku mają tytuł "Papa Zoglu" :)
Andrzej Kłopotowski
P.S. A bycia Krzyżakiem się nie wybiera!
autor recenzji:
Mamoń
01.11.2022, 13:24 |