HISTORIA MARJANE SATRAPI
„Persepolis” to jeden z tych komiksów, które po prostu trzeba znać. Kto do tej pory nie miał okazji przeczytać, nie musi już szperać po antykwariatach. Do księgarń trafiło wznowienie najważniejszego dzieła Marjane Satrapi.
To autobiograficzny komiks stworzony przez irańską artystkę, od początku lat 90. mieszkającą we Francji. Swą opowieść zaczyna w roku 1979, kiedy przez Iran przetacza się islamska rewolucja. Obalony szach - Mohammad Reza Pahlawi - musiał ustąpić miejsca religijnym radykałom. Data jest więc symboliczna. Satrapi może pokazać jeszcze odrobinę normalnego życia sprzed chust, fanatyków i ograniczania praw kobiet. Z czasów, gdy uczęszczała do francuskiej szkoły w Teheranie.
A później pokazuje koszmar państwa wyznaniowego. Pokazuje kraj rządzony przez fanatyków. Pokazuje przemianę, jaka zaszła tak naprawdę z dnia na dzień. Kiedy kobieta stała się tą gorszą, tą przytłoczoną przez mężczyzn i stworzony przez nich system podparty religią. Kiedy zaczynają się seanse umartwień w szkołach, na ulicach pojawiają się strażnicy rewolucji (wyłapujący najmniejsze oznaki normalności) zaś morderstwa niewygodnych osób są na porządku dziennym. Podobnie jak ucieczki tych, dla których Iran przestał być ojczyzną.
Jak jest w przypadku Satrapi? Z jednej strony funkcjonuje w chorym, religijnym systemie. Z drugiej - gdy ma okazję wyrwać się do Europy, próbuje. Ale też wraca znów do ojczyzny. Zagubiona, zdołowana, załamana. Choć czas, jaki spędziła w Wiedniu był okresem buntu oraz poznawania życia - łącznie ze środkami psychoaktywnymi oraz z… bezdomnością. Ta ostatnia była powodem, z jakiego zdecydowała się wrócić. Ale poznawszy wolności, Iran zaczął jej jeszcze bardziej ciążyć, zaczął jeszcze bardziej uwierać. Jej Teheran okazuje się być miastem-cmentarzem. Dlatego nie dziwi, że ostatecznie – namawiana przez babcię zawsze wpajającą w nią idee wolnościowe oraz otwartych rodziców – znów wsiada w samolot lecący na zachód.
Autorka buduje swą opowieść z krótkich, noszących odrębne tytuły, scen. Skłądają się jednak w fabularną całość. Pokazuje w nich relacje rodzinne, zdradza sekrety bliskich (np to. kto po której stronie stał, kim byli jej przodkowie). Jednocześnie scenkami pokazuje swoje dorastanie, swoje dojrzewanie, kształtowanie poglądów i przekonań, które nie są zbieżne z tym, co proponuje jej ojczyzna. Pokazuje dramat swego pokolenia. Pokolenia, które miało szansę być normalnym, ale dostało po głowie od fanatyków. Ci, niezależnie od religii, zawsze są takimi samymi oszołomami.
Satrapi rysuje "Persepolis" prostą kreską. Jej czarno-białe prace są połączeniem cartoonu i symbolizmu, z jakiego znany jest David B. (autor m.in. "Rycerzy świętego Wita" czy cyklu "Najlepsi wrogowie"). Na planszach pokazuje siebie w sytuacjach realnych - gdy idzie do szkoły, gdy umyka na jedną z demonstracji, gdy rozmawia z rodziną. Ale też "odpływa", kiedy Marjane np. postanawia zostać prorokinią, stworzyć własną mądrą księgę pełną prawd objawionych czy wtedy, gdy spotyka się z samym Bogiem. A to pierwsze zbrzrgu przykłady.
Publikacja, z jaką mamy dziś do czynienia, to już trzecie polskie wydanie „Persepolis”. Po raz pierwszy praca Satrapi ukazała się w latach 2006-2007 nakładem wydawnictwa Post. Całość dostaliśmy w dwóch tomach z podtytułami „Historia dzieciństwa” oraz „Historia powrotu”. Następnie w roku 2015 Egmont wypuścił „Persepolis” pod szyldem „Kanon Komiksu”. I trudno się nie zgodzić, że to jedna z pozycji kanonicznych. Najnowsze wydanie właściwie zbiega się w czasie z falą protestu Iranek, które zrywały chusty oraz obcinały włosy nie godząc na pomiatanie ze strony islamskich radykałów.
I jeszcze jedno. Satrapi zapoczątkowała coś, co można nazwać „arabską wiosną” w komiksowie. Po jej „Persepolis” ukazały się przecież kolejne, wywodzące z tego samego kręgu kulturowego prace, które wyszły daleko w świat. Mam tu na myśli dwa cykle, znane również Polsce. Pierwszy z nich autobiograficzny „Arab przyszłości” autorstwa Riada Sattoufa. Drugi zaś to „Odyseja Hakima” stworzona przez Fabiena Toulmé na bazie doznań poznanego już we Francji syryjskiego uchodźcy Hakima Kabdiego.
Andrzej Kłopotowski
P.S. A gdyby komuś było mało Starapi, może sięgnąć też po jej „Wyszywanki”. Ten album też właśnie został wznowiony. Ale o nim już przy następnej okazji.
autor recenzji:
Mamoń
07.12.2022, 22:31 |