(…) POMYSŁY
Rozumiem zabawę, w jaką próbują wkręcić nas Lewis Trondheim i Nicolas Keramidas. (…) odłożą na półkę zniesmaczeni.
2, 4, 7, 8,10, 12, 14, 16, 18, 21, (…) 36, 39, 41, 42, 45, 47, 48, 49, 52 (…), 66, 67, 68, 69, ??, 74, 76, 79, 80, 81 i 82. Nie jest to bynajmniej ciąg (…) specjalnej komisji. To numery odcinków komiksu jakie dostajemy w albumie. Autorzy wymyślili sobie bowiem, że (…) tygodnika „Mickey’s Quest”. Wymyślili sobie też, że to tam drukowany był w odcinkach komiks „Mickey’s Craziest (…)”. Czyli – ni mniej, ni więcej – właśnie „Miki. Szalone przygody”. Wkręcając (…)w albumie sygnowanym przez Trondheima i Keramidasa dostajemy właśnie odcinki tegoż tajemniczego komiksu. Delikatnie tylko (…).
I – nie powiem – można się na to złapać. Plansze (…) sześć dekad na karku. Mają solidne rastrowanie. Są a to poplamione, a to przybrudzone, a to naderwane. Wyglądają, że (…) w album. Z dziurami w fabule, przeskokami między poszczególnymi odcinkami. Skąd my to znamy? Ano ze „Świata Młodych”, z którego poznawaliśmy komiksy Szarloty (…) Wróblewskiego. I gdy nie udawało się nam – pokoleniu z drugiej połowy lat 70. XX wieku - zdobyć kolejnego numeru gazety we wtorek, (…) komiksów.
Trondheim postarał się o to, by każdy z odcinków (czy kilku odcinków) kończył się (…) sens ma nurkowanie w gotówce, odwiedziny zagubionych w dżungli miast, spojrzenie na świat dinozaurów czy też wyprawa na księżyc. Początkowo może to (…), że Trondheim nie ogranicza się w szalonych patentach.
Pojawia się jednak (…) przedstawiony komiks śmieszy? Czy jego lektura sprawia frajdę? Owszem, można uznać, że to postmodernistyczna zabawa (…) sentymencie. Owszem, można też uznać, że przecież mamy (…). I ja to wszystko rozumiem. Zaraz jednak rodzi się kolejne pytanie – czy by na pewno panowie (...) nie przegięli? (…) raczej nie robiło to różnicy, czy „rysuje” co drugą czy co trzecią planszę.
Słowem – czy gra w odkurzanie czegoś, co (…)warta była świeczki? Według mnie (…).
Andr (…) ki
A TERAZ - WERSJA BEZ PRZESKOKÓW
SZALONE POMYSŁY
Rozumiem zabawę, w jaką próbują wkręcić nas Lewis Trondheim i Nicolas Keramidas. Ale rozumiem też tych, którzy komiks „Miki. Szalone przygody” odłożą na półkę zniesmaczeni.
2, 4, 7, 8,10, 12, 14, 16, 18, 21, 22,24, 27, 28, 31, 33, 34, 36, 39, 41, 42, 45, 47, 48, 49, 52, 54, 55, 57, 60, 62, 63, 64, 66, 67, 68, 69, ??, 74, 76, 79, 80, 81 i 82. Nie jest to bynajmniej ciąg przypadkowych liczb wylosowanych przez maszynę losującą pod nadzorem specjalnej komisji. To numery odcinków komiksu jakie dostajemy w albumie. Autorzy wymyślili sobie bowiem, że oto odnaleźli – pech chciał, że niekompletny - zbiór wydawanego w latach 60. XX wieku tygodnika „Mickey’s Quest”. Wymyślili sobie też, że to tam drukowany był w odcinkach komiks „Mickey’s Craziest Adventures”. Czyli – ni mniej, ni więcej – właśnie „Miki. Szalone przygody”. Wkręcając nas dalej, wymyśli sobie też, że w albumie sygnowanym przez Trondheima i Keramidasa dostajemy właśnie odcinki tegoż tajemniczego komiksu. Delikatnie tylko odkurzone i ubrane w okładkę autorstwa Keramidasa.
I – nie powiem – można się na to złapać. Plansze komiksowe rzeczywiście wyglądają jakby miały tych sześć dekad na karku. Mają solidne rastrowanie. Są a to poplamione, a to przybrudzone, a to naderwane. Wyglądają, że zostały zeskanowane i złożone w album. Z dziurami w fabule, przeskokami miedzy poszczególnymi odcinkami. Skąd my to znamy? Ano ze „Świata Młodych”, z którego poznawaliśmy komiksy Szarloty Pawel, Henryka Jerzego Chmielewskiego, Janusza Christy czy Jerzego Wróblewskiego. I gdy nie udawało się nam – pokoleniu z drugiej połowy lat 70. XX wieku - zdobyć kolejnego numeru gazety we wtorek, czwartek czy sobotę, łapaliśmy fabularny skok w czasie i przestzreni naszych ulubionych komiksów.
Trondheim postarał się o to, by każdy z odcinków (czy kilku odcinków) kończył się doskonałym cięciem! Dlatego też sens ma nurkowanie w gotówce, odwiedziny zagubionych w dżungli miast, spojrzenie na świat dinozaurów czy też wyprawa na księżyc. Początkowo może to zaskakiwać. Jednak patrząc na tytuł - mają to być szalone przygody. Dlatego też nie dziwi, że Trondheim nie ogranicza się w szalonych patentach.
Pojawia się jednak inne pytanie. Czy tak przedstawiony komiks śmieszy? Czy jego lektura sprawia frajdę? Owszem, można uznać, że to postmodernistyczna zabawa formą, którą trzeba docenić. Owszem, można bazować na wspomnianym przeze mnie „światomłodowym” sentymencie. Owszem, można też uznać, że przecież mamy do czynienia z odpowiedzią europejskich twórców na fenomen Myszki Miki. A tym samym odpowiedzi te mogą przyjmować różne – też skrajne – formy. I ja to wszystko rozumiem. Zaraz jednak rodzi się kolejne pytanie – czy by na pewno nie przegięli? Pierwszy z nich i tak musiał napisać sobie całość historii – przynajmniej szkicowo – żeby czegoś po drodze nie pogubić. Drugiemu z kolei raczej nie robiło to różnicy, czy „rysuje” co drugą czy co trzecią planszę.
Słowem – czy gra w odkurzanie czegoś, co nie zaistniało warta była świeczki?
Andrzej Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
14.12.2022, 00:11 |