BYŁ SOBIE CHŁOP
To komiks, do którego będziecie wracać. Za pierwszym razem radzę skupić się na fabule. Za drugim - na szczegółach. Za trzecim też. I za czwartym, piątym... Za każdym razem odkrywając na planszach coś nowego.
Sama fabuła jest prosta i doskonale oddaje ją tekst z tylnej okładki: "W krwawych górach byłem tylko pasterzem. O zemsto, prowadź moje kroki, pewnego dnia zostanę królem." Zdradzając trochę więcej. Żyli sobie chłop i baba. On - jak to chłop w górach - zajmował się wypasaniem zwierząt. Ona - jak to baba - dziatki chowała, pranie w strumyku urządzała. I żyliby długo i szczęśliwie, gdyby nie zło, które nadciągnęło znienacka. Dość powiedzieć, że jedynym który przeżył jatkę jest chłop. Pasterz, który przestaje być pasterzem i rusza na drogę zła. Zła, które prowadzi go na wspomniany tron.
"Długi żywot" nie jest fabulą skomplikowaną. Można zażartować, że to opowieść o kolesiu, który żył, żył i umarł. Takim, który kogoś stracił, kogoś zabił. Za wiele w życiu w sumie nie osiągając. To pewnego rodzaju przypowieść, jaką można wyczytać w średniowiecznych eposach rycerskich. I - tak sobie myślę - to mogłaby być jedna z historii, które dzieją się w uniwersum "Donżonu". No bo dlaczego ów chłop, ów pasterz nie mógłby być jednym z bohaterów którejś z podserii mistrzowskiego komiksu Sfara I Trondheima? W sumie tak też możecie potraktować ten komiks. Bo i donżonowy klimat ma.
O ile fabularnie jest więc bez zaskoczenia (bo i być nie musi), tak graficznie "Długi żywot" to prawdziwy odlot. Gdybym miał to, co dzieje się na planszach z czymś porównać... Hm. To połączenie szczegółowości i drobiazgowości, z jakiej znane są plansze Geofa Darrowa (tego od "Hard Boiled" oraz "Kowboja z Szaolin") z minimalizmem Jacka Świdzińskiego (tego od komiksów "Wielka ucieczka z ogródków działkowych" czy "Powstanie. Film narodowy"). Bohaterowie na poszczególnych, całostronicowych planszach zajmują tylko kawałeczek miejsca. Resztę zajmuje to, co pod rapidograf Stanislasa podejdzie. Próbkę możliwości macie na okładce. W środku zaś dzieje się jeszcze więcej. A to coś z ciemności łypnie. A to komuś utną rękę. A to krew poleje się gęsto. A to tajemnicze zwierzaki przemkną przez planszę. A to dostaniemy solidną bitwę, niczym Grunwald. A to pokazane w szczegółach życie za zamkowymi murami...
I właśnie z racji wypatrywanych smaczków, którymi Stanislas wypełnia plansze nie odłożycie tego albumu zbyt szybko na półkę. Ciagle będzie was kusił, zachęcał do tego, żeby sprawdzić cóż jeszcze kryje się na jego stronach.
Andrzej Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
02.03.2023, 11:18 |