KOSMITA W STAROŻYTNEJ JAPONII
Egmont wraca do wydawania mang. Kiedyś już to robił, w sumie wypuścił wtedy – acz niestety z czasem proces ten po prostu przerwał – parę znaczących tytułów, jak „Ranma 1/2” czy „Eden”, ale na rynku działa tyle wydawnictw stricte mangowych, że teraz powrót nie wydawał się prawdopodobny. Ale nastąpił i przyniósł ze sobą na początek start dwóch serii: „Star Wars. Leia” i „Samuraj i Stich”. Ja skusiłem się na tę drugą, bo fanem „SW” jakimś nie jestem, a i rzecz ciężko do końca nazwać mangą – raczej kooperacją amerykańsko-japońską. A „Stich” zawsze spoko i na dodatek rzecz zrobił samodzielnie Japończyk, więc czemu nie. I sympatyczne się to okazało, zabawne, trochę nadmiernie cyfrowo doprawione, ale jednak miłe i warte poznania.
Pamiętacie Sticha? Ten mały niebieski kosmiczny stworek tym razem trafia do… Japonii. I to średniowiecznej! I to właśnie tu spotyka Yamato Meisona, lokalnego władcę, człowieka okrutnego, surowego. No samuraja, jak się patrzy. Ale pod wpływam Sticha, Yamato zaczyna się zmieniać, obaj się zaprzyjaźniają i… Właśnie, czym to wszystko może się skończyć?
Wydawanie mang przez oficyny stricte z manga niezwiązane zawsze wydawało się bardziej ciekawostką, niż czymś, co ma szansę utrzymać się długo na rynku. TM-Semic miało Top Mangę, ale skończyło się na niespełna dziesięciu komiksach w jej ramach wypuszczonych, Egmont miał wiele serii wydawanych w ramach „Klubu Świata Komiksu”. Ale zawsze było to gdzieś na marginesie. I szybko się kończyło. Wspominam o tym, bo mam nadzieję, że szybko tym razem się nie skończy. I że doczekamy się kilku kultowych tytułów. A na razie jest „Stich”.
I fajnie jest. Zabawnie całkiem. I sympatycznie. Bo łączy w sobie ten tomik i estetykę tej disnejowskiej animacji, i typową mangę z samurajskimi klimatami. Hiroto Wada, mangaka z niewielkim doświadczeniem – wcześniej stworzył tylko serię „Pharaoh” (choć serią tak do końca ciężko to nazwać, bo trzy tomiki w świecie japońskiego komiksu to jak nic) – daje radę zaprezentować nam całkiem fajną historię. Pomysł by skonfrontować Sticha z samurajami wydaje się dziwny? Pamiętajcie, że była już taka kolaboracja, jak „Stitch Meets High School Musical”, więc nic w tym wszystkim dziwnego. Za to całkiem przyjemnie się to składa w jedną całość.
I przyjemne jest graficznie. Okej, jak pisałem już na wstępie, mogło być w tym mniej komputerowych trików, mniej takiego upiększania, ale źle nie jest. Wydanie też jest udane. A całość? Całkiem warta jest poznania. Dla fanów pierwowzoru, dla fanów mangi. Wszystko w oczekiwaniu na zapowiadany – od lat zresztą – film fabularny.
|
autor recenzji:
wkp
25.02.2023, 06:20 |