SKRULLE SĄ WŚRÓD NAS
Zbliża się premiera serialu „Tajna Inwazja” do Marvela, więc Egmont postanowił przypomnieć nam komiks, na którym rzecz jest wzorowana. I bardzo dobrze, bo to kawał świetnego eventu. A przede wszystkim bardzo ważnego dla marvelowskiego uniwersum, otwierającego szalony okres zwany Dark Reign, który mocno namieszał potem w życiu bohaterów, a który ostatecznie skończył się „Oblężeniem” i wielkim zakończeniem tematyki rejestracji superludzi, zaczętej w „Wojnie domowej”. Ale zanim to wszystko nastąpiło, była właśnie „Tajna Inwazja”.
Skrulle. Ta kosmiczna, zmiennokształtna rasa, nie tylko zagrażała Ziemi tocząc wojnę z przedstawicielami Kree, ale i nieraz stanowiła nie lada problem dla bohaterów. Teraz okazuje się, że Skrulle, udając ludzi, przeniknęli w szeregi największych sił i organizacji. Mogą być też między herosami. Gdy inwazja na Ziemię się zaczyna, nikt już nie może ufać nikomu. Jak w takiej sytuacji stawić czoła wrogom? I o co właściwie tym razem chodzi Skrullom?
Bendis, jak chce, to potrafi. A tu mu się chciało. Miał pomysł i to dobry – jak nie cierpię Skrulli i poza opowieściami, które znać muszę, tematu unikam, tak to było naprawdę świetne – a że przy okazji doskonale czuje Marvela (DC już tak nie, co udowodnia nam od paru lat), udała mu się ta „Tajna Inwazja”. No ale wtedy Bendis był nie tylko wielką gwiazdą, ale i szczytu swoich możliwości. Odświeżał tematy po mistrzowsku, po mistrzowsku wprowadzał też coś nowego, a ten event należy do jednego z najlepszych, jakie stworzył. To nie poziom jego „Daredevila” czy „Ultimate Spider-Mana”, ale zabawa jest po prostu przednia.
Akcja, akcja i jeszcze trochę akcji. Masa bohaterów i sporo zaskoczeń. Bo to, jak się rzecz kończy, jeśli nie wiecie, jest nie tylko brzemienne w skutki, ale i nieoczywiste. Fajnie zgrane z wydawanymi wówczas „Thunderbolts” w wykonaniu Warrena Ellisa, odmieniło uniwersum na dłuższy czas i pozwoliło na sporo fajnych rzeczy w jego ramach – powstanie serii pokroju „Captain Britain and MI: 13” czy fajnego, szpiegowskiego runu „Spider-Woman” pisanego przez Bendisa, a mocno z „Tajną Inwazją” powiązanego. Jednocześnie po polsku wyszło też całe mnóstwo komiksów event dopełniających, od „Strażników Galaktyki”, przez „Kapitana Brytanię”, na „Inhumans” skończywszy, więc jeśli będzie Wam mało, możecie się za nimi rozejrzeć.
A wracając do samej opowieści to kawał fajnej roboty, gdzie ciągle coś się dzieje, cały czas jest dramatycznie, ale z bendisowską lekkością, nonszalancją wręcz. Bywa mrocznie, ale przede wszystkim cały czas jest widowiskowo. Popisowo, efekciarsko, ale i efektownie. Wciąga to jak choroba, czyta się szybko, jednym tchem właściwie, a ogląda równie dobrze, bo Liu jest tu w formie, a jego prace zawsze dobrze robią i nie inaczej jest tym razem.
Fajnie więc, że Egmont rzecz wznowił, bo już trochę lat minęło, odkąd album wyszedł w ramach „WKKDC” i dostępny był tylko z drugiej ręki. I pozostaje jeszcze mieć nadzieję, że parę innych rzeczy też doczeka się nowego wydania. Ot choćby taki „Ród M” by mi się marzył. Ale na razie cieszmy się z tego, co mamy, bo jest z czego.
|
autor recenzji:
wkp
31.05.2023, 14:27 |