UPADEK ONIZUKI?
Prepare for Reneducation
Prepare for Reneducation
Prepare for Reneducation
Prepare for Reneducation
- Okilly Dokilly
Onizuka. No jak tu nie uwielbiać tego gościa? Co tam LouAnne Johnson czy John Keating, Onizuka wszystkich bije na głowę i pokazuje, jak doskonały jest w swojej niedoskonałości. Znaczy tego, no, jak doskonały jest w tym, co robi. Nie nadaje się na wychowawcę? I co z tego, skoro okazuje się lepszy od tych „prawdziwych”. A jego przygody kupują nas tak, że z zachwytem wsiąkamy w tomiki i chcemy więcej i więcej.
Onizuka znów ma kłopoty z dziewczynami! Jako niewolnik Urumi, coraz bardziej się pogrążą – i fizycznie, i psychicznie, i finansowo. Czy przetrwa to, co nadciąga? Tym bardziej, że Urumi już wkrótce przekracza wszelkie granice…
„Onizukę” uwielbiam za… No za masę rzeczy. Nie da się inaczej. Ten gość jest jak kumpel z nastoletniości, którego spotykamy po latach. Nadal jest zboczeńcem, nadal uwielbia dziewczyny – młode, jędrne nastolatki o konkretnej urodzie – lubi rozrywkę, idzie pod prąd, rozrabiać lubi, ale okazuje się, że to jednak gość do rany przyłóż. Jest co z nim pogadać, bo może i głupio się zachowuje i specyficznie podchodzi do wszystkiego, ale głupi nie jest. Pomóc potrafi, załatwić to, co trzeba i ogarnąć… Właściwie wszystko ogarnie. Więc dobrze się przy nim bawimy, mamy z czego razem pośmiać, a gdy nadchodzi pora rozstania, mało nam.
No taka właśnie jest ta seria. Bohater i sama opowieść rozbraja mnie na każdym krok. Żart, akcja, tempo… Co chwila coś się dzieje, coś śmiesznego, zabawnego, lekkiego, ale wciągającego. Czytam i śmieje się aż płyną łzy albo brzuch boli. Zacnie to, coraz mniej takich wrażeń oferuje nam popkultura, a tu to jest. i to jakie! A poza tym rzecz umie wzruszyć, umie zaskoczyć, skłonić do mylenia – choćby takiego, jak tym razem ten wariat Onizuka z tego wybrnie. A ma z czego, bo wielki talent w nim tkwi do pakowania się w kłopoty wszelkiej maści. Więc pakuje, najczęściej nie zdajać sobie z tego sprawy, a potem wychodzi, często też nie zdając sobie sprawy, jak było blisko.
I jeszcze jak to świetnie jest rysowane! Kocham stare mangi – takie z lat 80. i 90. – bo wtedy wszystko było robione ręcznie, wszystko było dopieszczone, wycyzelowane i po prostu mające w sobie jakaś taką indywidualność, której coraz bardziej brakuje obecnym, komputerowo poprawianym mangom. A tu jeszcze mamy wyśmienite użycie rastrów, mnóstwo czerni, której obecnie twórcy się boją, a która dodaje opowieści klimatu. I ileż w tym detali, ileż drobiazgów, ileż bogactwa w kadrach, w tle…
Mnie to kupuje na całego a z tomu na tom coraz bardziej uwielbiam to wszystko. No rewelacja i tyle. Takich mang już się nie robi, a szkoda.
|
autor recenzji:
wkp
04.05.2023, 05:58 |