ŻYCIE NA MARSIE?
Kazik śpiewał, że „Mars napada”. W tym przypadku Mars odpada.
Choć plany były piękne. Mars miał stać się kolonią karną, gdzie trafiali ziemscy przestępcy. Czwarta planeta miała stać się wielkim obozem pracy. Coś jednak poszło nie tak i wymknęło się spod kontroli. Wymknął się Xavier Rojas, który stworzył tu swój Nowy Kościół Synkretyczny. Pod przykrywką wiary stworzył swoisty obóz w obozie, gdzie zwalczał swych przeciwników. I tylko garstka mu się sprzeciwiła. Garstka, w której jest obserwowana przez nas od początku tej komiksowej trylogii Jasmine (to ta dziewczyna z okładki).
Powstanie kościoła Rojasa pokrzyżowało ziemskie plany. Próby naprawienia sytuacji na kolonizowanej planecie nie powiodły się. Pozostało rozczarowanie, pojawiła się rezygnacja – dosłownie i w przenośni. Pojawił się też element zaskoczenia. Otóż ci, którzy mieli być zbawcami, mogli jeszcze zawalczyć o Marsa, też padli ofiarą. Tym razem głów, które nie wytrzymały. Które sfiksowały i zaserwowały współkompanom los inny, niż ktokolwiek by się tego spodziewał…
Sylvain Runberg w trzech odsłonach serii – to albumy „Nowy świat”, „Samotnicy” oraz „Ci, którzy zostają” – zaproponował pełną zwrotów akcji fabułę science fiction. Solidnie napisaną i opowiedzianą. Zaskakującą swoim zakończeniem… No przecież wiadomo, że go nie zdradzę. Napiszę tylko, że nie tego spodziewali się czytelnicy, gdy zaczynali poznawać historię Jasmine. Okazuje się bowiem, że kolonizacja, odosobnienie oraz samotność wpływają bardziej na głowy bohaterów komiksu, niż można było przypuszczać.
Dobrze więc się serię czyta (choć nie jest to rzecz wybitna; po prostu dobre, fantastyczne czytadło), dobrze się też ogląda. Grun (czyli Ludovic Dubois) proponuje plansze techniczne, ze szczegółami. Tak, jak wymaga się tego od rysownika serii science fiction.
Fani tego typu komiksów powinni być więc usatysfakcjonowani.
autor recenzji:
Mamoń
08.06.2023, 23:43 |