PUNISHER. POWTÓRKA Z TM-SEMIC
Znowu czuję się jakbym miał czternaście lat. W moje ręce trafia ten sam komiks co wtedy. Ale w jakże innym wydaniu.
W połowie 1990 roku w ręce czytelników komiksów trafił pierwszy zeszyt z serii „The Punisher”, wydany z polskim podtytułem „Pogromca”. Przyznaję, cena była wtedy zabójcza. Zeszyt kosztował 9500 zł (dla porównania za magazyn „Komiks” z „Muszlą Ramora” otwierającą cykl „W poszukiwaniu ptaka czasu” płaciło się wtedy 5500 zł). Ale to Punisher był wtedy prawdziwą nowością. Był – obok wydanego równolegle pierwszego zeszytu serii „The Amazing Spider-Man” - zapowiedzią regularnych, comiesięcznych spotkań z herosami zza oceanu. I obie serie chwyciły, dając początek wydawnictwu znanemu jako TM-Semic.
I Punisher, i Spider-Man kusili wtedy. Kuszą też i dziś. Klasyczne historie z ich udziałem regularnie są wznawiane przez Egmont w grubielaźnych tomach. Cena znów może szokować, ale jest adekwatna do objętości. Np. drugi tom serii „Punisher. Epic Collection” to „jedynie” 480 (!) stron komiksów. Nie dziwi mnie więc, że ma odbiorców wśród pokolenia, które w latach 90. XX wieku wychowywało się na komiksach TM-Semic. Wśród tych, którzy dziś mają na karku 40+ i być może zechcą wsiąść do rollercosterowego wagonika, by odbyć podróż w czasie. Oraz tych z pokolenia 40+, którzy – patrząc z nostalgią na tytuł – sięgną po komiks podsuwając go swojej pociesze będącej w wieku lat kilkunastu. Czyli dokładnie takim, jak my w latach 90-tych…
Pierwszy „Punisher. Epic Collection” KLIK był podróżą do czasów sprzed TM Semic. Drugi to już materiał dobrze znany starym prykom. To Punisher, jakiego znają i (teoretycznie) pamiętają. Nasz mściciel na dobre wpada w ręce doskonałego scenarzysty, jakim okazał się być Mike Baron. Człowiek ten umiejętnie rozkłada akcenty między następnymi mordobiciami z mafiosami i strzelaninami, a rozterkami moralnymi bohatera. Umiejętnie prowadzi „Dziennik wojenny Punishera”, w którym nasz mściciel skwapliwie opisuje swe kolejne poczynania na drodze walki ze złem naszego świata. W tym starcia z panem Ważniakiem (takim marvelowskim Lexem Luthorem z Supermana) W efekcie powstaje sensacyjne czytadło, które pod względem tematyki wybijało się (i trzeba powiedzieć, że „Punisher” nadal się wybija) spośród tego, co oferował (i co oferuje) Marvel.
Spośród rysujących historie składające się na ten tom zapamiętać należy trzy nazwiska. Pierwsze to Whilce Portacio. Rysownik, który w latach 90. zrył banię czytelnikom. Przed jego „polskim” Punisherem nikt w tak dynamiczny sposób – z orientalnym sznytem - u nas nie rysował. Drugim jest Mark Texeira znany w Polsce też ze swej wersji Ghost Ridera.. Wreszcie na pokładzie pojawia się Erik Larsen – koleś, który dołożył swoje rysunkowe trzy grosze i do Punishera, i do Spider-Mana. Koleś, nad którego rysunkami posadzono chyba tyle samo jobów, co zachwytów.
W tomie „Kingpin rządzi” prócz historii już znanych z wydań TM-Semic dostajemy jeszcze kilka niespodzianek. Na zbiór składają się bowiem zeszyty od 11 do 25 regularnej serii „Punisher” oraz pierwszy i drugi zeszyt „Punisher Annual”.
Fani staroci – i wychowani na TM-Semic w latach 90. XX wieku (jak to brzmi) - będą więcej niż zachwyceni. A ja powoli robię miejsce na półce na kolejne tomy „Punisher. Epic Collecion”. Znowu mam czternaście lat.
OK Boomer...KLIK
Andrzej Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
26.06.2023, 00:15 |