WROGOWIE ŁĄCZĄ SIŁY
Skrullowanie nas trwa. Tak to chyba mogę określić, bo w trakcie oczekiwania na serialową „Tajną inwazję”, najpierw dostaliśmy jej komiksowy pierwowzór, a teraz w nasze ręce trafia kolejny event, tym razem premierowy – „Empireum” – no i… No i całkiem przyzwoite to jest. Jak to na Slotta i Ewina przystało, żaden wielki to komiks, nic odkrywczego, ot kolejna wariacja na temat „Wojny Kree ze Skrullami”, ale szybka, lekka, przyjemna i z niezłym rozmachem. Więc jeśli lubicie Avengers, Fantastyczną Czwórkę albo po prostu eventy i szukanie czegoś w sam raz do serialowych wrażeń, śmiało możecie sięgnąć.
Kree i Skrulle to dwie kosmiczne rasy, zaciekli wrogowie, toczący ze sobą nieustanne boje. A ich starcia zawsze niosły ze sobą śmierć, zniszczenie i problemy dla naszego świata, leżącego przecież w pół drogi między ich imperiami. Ale teraz obie rasy jednoczą się pod nową władzą, lecz nie oznacza to końca konfliktu. Wręcz przeciwnie, nowy, jeszcze silniejszy, z Ziemią w samym jego centrum, wybucha, a Avengers i Fantastyczna Czwórka muszą spróbować ocalić swój świat. Ale czy powinni to robić, kiedy stawka jest tak wysoka, jak ta?
No wiadomo, Kree i Skrullów nie cierpię, więc to dla mnie od początku był mało atrakcyjny event. Tym bardziej, że Slott w ostatnich latach spadł niemal na dno, a Ewing poza „Nieśmiertelnym Hulkiem” nigdy się dla mnie nie popisał. Ale na szczęście fabuła całkiem nieźle się broni, a całość jest naprawdę sympatyczną, przyzwoicie skrojoną historią w klimatach kosmosu Marvela. Nie jest to wybitna opowieść, nie jest to też najlepszy komiksowy event dziejący się w tych klimatach – wydawca lepiej poradził sobie choćby w „Anihilacji” czy „Nieskończoności” – ale rzecz daje radę.
Głównie dzięki temu, że mamy tu pędzącą na złamanie karku akcję, widowiskowe walki, rozmach, a przez to nudzić się nie można. Obowiązkowo rzecz serwuje nam sporo wielkich wydarzeń, sporo zmian, przetasowań, a temat Kree i Skrullów, za którymi łagodnie mówiąc nie przepadam, przełamywany jest innymi, ciekawszymi sprawami. No i tak to sobie leci, aż do finału, który ma w zasadzie być rewolucją, zapowiedzieć przyszłość Marvela (no i kolejne eventy, tak to się czuje) i właśnie na to wszystko scenarzyści otwierają nam furtkę na sam koniec. No i ten koniec miał nas zaskoczyć, ale jakoś nie zaskoczył, ale choć naciągany (mówię o pewnym powrocie, sami się domyślicie co i jak), całkiem fajnie wypada. Jednak po całej tej akcji, zapowiedzi tego, co nadchodzi, mogłyby być bardziej oryginalne, ale jest, jak jest.
A przede wszystkim jest tu na co popatrzeć, bo Valerio Schiti pokazuje tu co potrafi, a dzięki temu event odpowiednio epicki i widowiskowy – czyli taki, jaki na podstawie fabuły powinien być. Rzecz jest dynamiczna, bohaterowie, a jest ich masa, pozostają wyraziści, wydarzenia są klarownie przedstawione, a rzecz ma klimat i jest zarazem odpowiednio barwna i przepełniona „efektami specjalnymi” – dobrze dobrany kolor nie jest tu też bez znaczenia.
Więc summa summarum, niezła rzecz, momentami naprawdę dobra. Nierewolucyjna, ale zaspokajająca apetyt na wielkie opowieścią o wielkich wydarzeniach, w których udział biorą wielcy bohaterowie. Trochę patos, trochę dobra, czysta rozrywka. I jakoś daje to wszystko radę.
|
autor recenzji:
wkp
27.06.2023, 14:19 |