ŻYCIE I SZTUKA
In a little while
I'll be gone
The moment's already passed
Yeah, it's gone
And I'm not here
This isn't happening
I'm not here
I'm not here
- Radiohead
Mistrz rozrywkowego ponuractwa powraca z nową mangą. Tym razem jest to jednotomówka, ale niezmiennie świetna to rzecz i poznania warta. A graficznie bardziej dopieszczona niż jego „Chainsawman”, przyjemnie rozedrgana – zrozumiecie, o co mi chodzi, kiedy w to wnikniecie – i wciągająca. No i wywołująca emocje, fajnie grająca z czytelnikiem (i fajnie by to zagrało, gdyby zrobić z tego anime) i w ogóle no po prostu kawał bardzo dobrej komiksowej roboty, specyficznej, ale urzekającej.
Nastoletni Yuta nakręcił film. Zaczęło się od tego, że jego umierająca matka kupiła mu smartfon na urodziny. A potem chciała, by filmował ją, jej walkę z chorobą, a na końcu śmierć. Chłopak zrobił ile mógł, ale nie wszystko poszło tak, jak należy. I nie wszystko idzie dobrze, kiedy prezentuje ten swój film. A właściwie wszystko idzie źle – wyśmiewa go cała szkoła, chłopak popada a depresję, chce się zabić, by pokazać innym, ale wtedy spotyka ją. Dziewczyna nazywa się Eri i każe mu się albo zabić, albo iść z nią. Tak zaczyna się ich osobliwa relacja, oparta na wspólnym oglądaniu filmów i jej próbach przekonania go by w końcu nakręcił film dobry. Bo coś w tej opowieści o jego matce ją ruszyło, coś się jej podobało., chciałby więcej, ale lepiej. no i skrywa też swoją tajemnicę, która może wszystko zmienić…
Osobisty to komiks, nie da się chyba tego ująć inaczej. Nie wiem czy wątki śmierci kogoś bliskiego to takie autobiograficzne wtręty, czy nie, ale osobistość „Eri” w czym innym leży – bo to przede wszystkim opowieści o sztuce. O artyzmie. I jak życie i sztuka się przenikają. I przenikają się tutaj mocno, paralelnie, metafikcyjnie i metatekstualnie. Ale tak właśnie miało być. Wszystko, co tu czytamy, to wzajemne odbicie siebie nawzajem. Fikcyjna opowieść czy życie bohatera, mieszają się tak, że stare zagranie, co jest prawdą a co fikcja, fajnie znów się sprawdza, choćby w scenie, gdzie ojciec bohatera spotyka się z Eri.
No i tym właśnie ten tom stoi. Można by sądzić, że emocjami, bo mówi o trudnych sprawach – i w pewnym sensie te emocje przecież też są jego siła nośną – ale to właśnie rozważania o sztuce i artystach są tu najważniejsze. Tym, jak artysta konwertuje życie na swoją twórczość. I nieważne, że rzecz opowiada o filmach – autor zresztą kino uwielbia – bo mocno uniwersalne jest to wszystko. Brzmi dziwnie, jak na człowieka, który dał nam „Chainsawmana”? Być może, ale znakomite jest i tyle. Takie prawdzie, przekonujące. Oczekiwaliście akcji? Możecie się trochę zawieść, bo przecież tu bohaterowie przez kilka stron chociażby jedzą w milczeniu, manga pełna jest statycznych ujęć, choćby widoku na fragment szpitalnej sali, na stół czy cokolwiek innego, z dialogami płynącymi z offu, ale nie trzeba, by rzecz pędziła na złamanie karku, żeby działała. No a dla tych, którzy lubią szaleństwo, są drobiazgi, jak wybuchy, a jak!, w końcu to Fujimoto. No i, jak na Fujimoto przystało – i jak przystało na jego bohatera, alter ego czy jak zechcecie go tam nazwać – czym byłaby życiowa opowieść, bez przełamania jej nutą fantastyki?
No i tyle. Kupiło mnie to, trafiło do mnie i fajnie było. Z nutą emocji, bo jednak wbrew pozorom żaden to wyciskacz łez, ale i z ciekawością. Przewidywalne jest to wszystko, ale i tak bardzo przyjemne, fajnie zapętlone i bardzo dobrze zilustrowane – w sposób bardziej realistyczny, niż „Chainsawman”, ale i w typowym dla autora stylu, z bardzo fajnym efektem drgającego nagrywanego obrazu. No to jeśli Fujimoto lubicie, albo lubicie takie tematycznie mangi, bierzcie w ciemno.
Dla ciebie śmierć to pestka, życie to zabawka
A każda twoja blizna, każda igła i strzykawka
Jeszcze jedna marność, kolejna łatwizna
(…)
Czerwone pryszcze już nie psują mi twarzy
Sam też stoję trochę z boku, wiem że dobrze jest być
I dobrze jest mieć
Mieszkam w bardzo długim bloku
- Pidżama Porno
|
autor recenzji:
wkp
23.06.2023, 06:02 |