CZARNY MŁOT. WYCZEKIWANIE
W tej mini serii ciągle czekamy na coś wielkiego. I Jeff Lemire jest w stanie coś wielkiego wykreować. Choć równie dobrze może zjechać na manowce, by dalej wodzić czytelnika. Niezbadane są bowiem ścieżki, którymi chadza ten artysta.
Tą mini serią - wchodzącą w skład uniwersum "Czarnego Młota" - jest "Odrodzenie". Dobrze znana nam już Lucy, utraciwszy swych bliskich, musi przygotować się na starcie dwóch Spiral City. To drugie miasto "wisi" gdzieś ponad naszym światem i niebezpiecznie zbliża się do oryginału. Na chwilę przed zderzeniem pojawiają się w nim Skuldigger (niedawno mogliśmy przeczytać poświęconą mu mini serię KLIK) oraz Sherlock Frankenstein (też miał swoje pięć minut KLIK) ze Szwadronem Wolności.
Jest też zagubiony w Parastrefie pułkownik Weired KLIK czy zawieszony między światami Antybóg, w którego pokonanie wierzyli wszyscy. Problem tylko jest taki, że wcale nie został pokonany. Przy okazji pojawia się jeszcze jedno pytanie -czy aby na pewno Spiral City, o którym wszyscy myślą, że jest tym prawdziwym jest nim na bank? A, jest też mały żart, na jaki pozwala sobie Lemire - równolegle z opowieścią o Lucy w krótkich fabułkach o Inspektorze Insektorze "podglądamy" co dzieje się z jej synem - Josephem.
Jak wspomniałem - druga odsłona cyklu "Czarny Młot. Odrodzenie" to przygotowywanie czytelnika na coś - z założenia - wielkiego i przełomowego. I Lemire jest w stanie coś wielkiego i przełomowego zaproponować - że wspomnę jego serie jak "Gideon Falls", "Opowieści z hrabstwa Essex" czy "Twardziel". Ale potrafi też położyć fabułę - jak w seriach "Descender", "Bloodshot" czy "Łasuch". Na razie próbuje "połapać" za ogon wątki. Poszczególne serie i miniserie. Wytłumaczyć ich sens - no bo przecież po coś tyle ich dostaliśmy... A co z tego finalnie wyjdzie? Pożyjemy, zobaczymy. Aby nie było to uderzenie obuchem w łeb. Młotem. Czarnym.
P.S. Słowo o okładce - tak mi się jakoś kojarzy ze Slainem...
autor recenzji:
Mamoń
27.07.2023, 14:20 |