SILNA I KOBIECA
Więc tak – serial „She-Hulk” okazał się w mniejszym bądź większym stopniu niewypałem z żenującymi żartami, ale nie przeszkodziło to Egmontowi zacząć wydawać przygody tej bohaterki. Więc wzięli się i rzucili nam klasykę i to taką żelazną. Niby wybór oczywisty, bo cenione to i w ogóle, z drugiej trochę zdziwienie, że jednak seria, która w naszym kraju praktycznie nigdy na dobre nie zaistniała, a sama bohaterka do jakichś popularnych nie należy. Ale rzecz się pojawiła i dobrze się stało, bo naprawdę świetna jest. Ot klasyka Marverla w naprawdę znakomitym – szczególnie pod względem graficznym – wydaniu.
Jennifer Walters, prawniczka, ambitna, wygadana kobieta, seksowna, ale i potężna, bo przecież zmienia się w She-Hulk. A jak się zmienia, to walczy i to jak! A z kim? A np. kosmitami! Do tego wybiera się do wnętrza Ziemi i… No dużo robi, dużo się w je życiu dzieje, a przy okazji w naprawdę niesamowity sposób!
Więc tak, John Byrne, gwiazda Marvela i DV (współautor najlepszych opowieści o X-Men, jak „Saga Mrocznej Phoenix”, „Czasy minionej przyszłości”, twórca znakomitego „Superman: Człowiek ze stali” i wielu, wielu innych opowieści), pod koniec lat osiemdziesiątych wziął się za tworzenie serii o She Hulk. I nie trwało to długo, skończył na ośmiu numerach (wydanych w Polsce w ramach kolekcji „Superbohaterowie Marvela” kilka lat temu), a potem jej przygodami zajmowali się m.in. Greg Wright, Steve Gerber, Bryan Hitch czy Louise Simonson. Ale w końcu Byrne wrócił w 1991 roku i tak doprowadził to wszystko, z drobną jednozesztową przerwą, do numeru 50, w którym wspomogły go prawdziwe gwiazdy, od Franka Millera zaczynając, na Dave’ie Gibbonsie skończywszy. No ale to już pieśń przyszłości, na razie mamy połowę tego jego runu, całkowicie solowo robioną i naprawdę dobrze to wchodzi.
Lata minęły, a seria nadal jest znakomita. She-Hulk ma charakter, rzecz jest zabawna, ale nie głupia (nie ma idiotycznych żartów jak w serialu), ma świetną akcję, a sama postać robi tu robotę. Bo Zielona jest dobrze nakreślona. Silna, kobieca postać – kobieta, bohaterka, prawniczka – świadoma siebie, swoich zalet, świetnie radząca sobie z tym wszystkim. No fajnie się o niej czyta, fajnie to wszystko leci przed siebie i fajnie się dzieje na stronach, treściwie, ze sporą ilością tekstu, ale dobrym balansem i wyczuciem. A że tom liczy sobie prawie czterysta stron, dużo tu jest i do czytania, i do zabawy – i to takiej metatekstualnej i metafikcyjnej często, samoświadomej i bawiącej się z czytelnikami.
A jeszcze świetne rysunki Byrne’a, realistyczne, dopracowane, pełne detali, z prostym, ale w punkt trafionym kolorem… No super się to ogląda, klasyka w najlepszym wydaniu pod względem graficznym i tyle w temacie. Że doskonale wydana i w końcu w dobrym tłumaczeniu, tego chyba dodawać nie muszę. Więc co tu dużo gadać – warto. Bardziej, niż większość współczesnych serii. Jeśli lubcie Marvela i superhero, to sami wiecie, bierzecie w ciemno i tyle.
|
autor recenzji:
wkp
31.10.2023, 06:09 |