ALDEBARANIE, COLTERIANIE, SAMAROWIE...
Kolejny rozdział kosmicznej epopei, w której Leo kontynuuje wyprawę przez swoje uniwersum. Jego tytuł - "Powrót na Aldebarana" - jest nieco przewrotny.
Mówić możemy o kilku powrotach. Na Aldebarana z misji "Antares" wraca Kim Keller. Tu też trafiają bohaterowie "Ocalonych" Manon Servoz i Alex Muniz. Rozbitkowie ze statku Tyho Brache, którzy cudem uniknęli katastrofy. Ich ścieżki szybko się splatają. Gdy religijni fanatycy z Kościoła Świętej Jedności próbują zabić Kim, ratuje ją Manon. Dziewczyna staje się jej ochroniarką. I kiedy Kim wkręca się w kolejną misję, nie dziwi, że wraz z nią rusza w nieznane. A dokładniej do Centrum Badań nad Sześcianem. Sześcianem będącym bramą kwantową do nieznanego świata. Świata, który ma spenetrować Kim i jej starzy, dobrzy towarzysze.
A dalej Leo zaczyna jechać schematami. Nowy świat - to planeta Samarlis - to nowe plenery, nowi mieszkańcy i nowe zagrożenia. U Leo to standard. Dlatego nie dziwią pułapki, w które wpadają, zwierzęta z nie do końca sprecyzowanymi zamierzeniami oraz tubylcy. Ze swoimi przywarami, swoją przeszłością, która - w tym akurat przypadku - ma pewne związki z Aldebaranem. Portal wszak działa w dwie strony... Dlaczego więc Samarowie nie mieliby zajrzeć na Aldebarana? W fabule obecni są też Calterianie - rasa, która technologicznie wyprzedza resztę o kilka poziomów. I kto wie, jak zakończyłaby się wyprawa, gdyby nie oni...
W przypadku społeczeństwa nowej planety, na którą prowadzi portal, znów mamy nawiązania do naszego świata. Leo wprowadza w fabułę wątek wykorzystywania seksualnego nowych w naszym świecie. To też odwołania do bezkarności (pozornej) lokalnych elit. Do prób przewrotów dokonywanych przez politycznych i religijnych popaprańców. Tematy społeczne znów więc powracają w komiksie brazylijskiego twórcy - jak wcześniej dyktatury, wspomniany fanatyzm religijny czy kwestie związane z ochroną środowiska.
Kartkując "Powrót na Aldebarana" obawiałem się tylko jednego. Odniosłem wrażenie, że Leo w "Powrocie..." jeszcze bardziej stawia na gadające głowy. Rzeczywiście, tak jest. Gadających głów (wielu gadających głów; liczbę bohaterów można byłoby ściąć o kilku) nie brakuje. Jednak nie jest to ględzenie. Byłoby gorzej, gdyby Leo uparł się na rozwleczeniu fabuły na pięć tomów - jak w przypadku cykli "Aldebaran" i "Betelgeza" - czy nawet sześć - jak w przypadku cyklu "Antares". Odchudzenie cyklu do trzech rozdziałów zrobiło fabule bardzo dobrze. Inaczej mielibyśmy dłużyzny i ściany nie do przejścia. A tak jeszcze to idzie.
Rysunkowo? Mamy tu syndrom znany w Polsce serii "Funky Koval" ze scenariuszem Macieja Parowskiego i Jacka Rodka oraz rysunkami Bogusława Polcha. Każdy kolejny album rysowany był w coraz bardziej "drewniany" sposób. Wszyscy świadomi byli bowiem tego, że Polch ma już swoje lata. Tak samo jest z Leo. Lepiej już było. I nie będzie. Może być tak, albo... Pałeczkę w rysowaniu przejmnie ktoś inny, Tylko czy Leo zechce oddać komuś swe opus magnum?
A na koniec zagadka. Co robi Tom Cruise na Samarlis? Nie wiecie? Sprawdźcie zaglądając do "Powrotu na Aldebarana".
autor recenzji:
Mamoń
13.11.2023, 23:32 |