CZERŃ PRZYBYŁA
Lovecraft spotyka Venoma? Czemu nie. Król w Czerni z miejsca kojarzy się z wymyślonym przez Roberta Chambersa, a wzbogacającym lovecraftowskie uniwersum Królem w Żółci i taką właśnie postać wplótł do swej opowieści o Venomie, spidermanowym antybohaterze, Donny Cates, postanawiając raz na zawsze wyjaśnić wszystko o symbiontach, domknąć wszystkie sprawy i dorzucić coś do ich mitologii od siebie. I całkiem sprawnie mu to wyszło. I chociaż nadal wolę takie urocze kicze, jak „Planet of the Symbiotes” Micheliniego, „Król w Czerni” to kawał dobrego eventu – o wiele lepszego od „Empireum” – który z czystym sercem polecam.
Król w Czerni. Knull. Mroczne, symbiotyczne bóstwo. Od dawna zmierzał na Ziemię, można to było powstrzymać, ale Venom wybrał ratowanie syna, niż świata, a teraz ten przybywa i ma po swojej stronie smocze symbionty! Venom staje z nim do walki, nie jest sam – najwięksi bohaterowie Ziemi są po jego stronie – ale tego starcia mogą nie wygrać. Szykuje się prawdziwy, mroczny koszmar, na jaki nikt nie jest gotowy…
Spider-Man i eventy to temat rzeka. No bo wewnątrz serii nigdy ich nie brakowało, a taka druga „Saga klonów” to chyba najbardziej obszerny event w dziejach komiksu, ale mało rzeczy z tego pajęczaka sięgnęło dalej, by wpłynąć jakoś mocno na ogół uniwersum Marvela. Można tu wspomnieć o „Dark Reign”, kiedy to główny wróg Pająka, czyli Osborn, stanął na czele amerykańskich służb i miał duży wpływ na różne fabuły, ale wątek ten był konsekwencją wydarzeń „Tajnej inwazji”, a swój finał znalazł w kolejnym wydarzeniu – „Oblężeniu”. A tak ogólnie no co działo w świecie Pająka, w świecie Pająka pozostawało. A „Królem w Czerni” rozlewa się to wszystko na całe uniwersum, będąc rozległym wydarzeniem, który w oryginale dostał kilka one-shotów i miniserii z „King in Black” w tytule i sporo tie-inów w seriach o Kapitanie Ameryce, Hulku czy Daredevilu (w Polsce jest tego zdecydowanie mniej, ale parę mamy i pewnie mieć będziemy w „Nieśmiertelnym Hulku” czy „Strażnikach galaktyki”).
Więc rozmach to ma i ten rozmach widać. Główna opowieść to tylko pięć zeszytów, ale w tomie zebrane zostały dodatkowo zeszyty serii „Venom”, w ramach której to wszystko się zaczęło i toczyło do tego momentu. No i wraz z tym tomem, piątym zbiorczym już, dostajemy też finał tej serii pod rządami Catesa. Finał widowiskowy, czasem epicki, podany w bardzo przyjemnym stylu. Bo akcja akcją, bardzo dobra jest, ale robotę w znacznej mierze robi tu horrorowy klimat i pójście w thriller psychologiczny, gdzie bywa ponuro, depresyjnie i z ciekawym spojrzeniem na postacie. Oczywiście całości nie brak też catesowego luzu i nonszalancji, a wszystko satysfakcjonuje i pozostawia po sobie dobre wrażenie. Nawet bardzo dobre.
Duża w tym wszystkim też zasługa ilustracji. Ta, całkiem zgrabne, dość realistyczne i mroczne, ale odpowiednio lekkie i cartoonowe, mają w sobie coś widowiskowego, coś nastrojowego i w ogóle jakoś tak w oko wpadają. Fajnie to wygląda, bo kolor też robi robotę, a dobre wydanie, tradycyjnie, podkreśla jeszcze to wszystko. I tylko jeszcze żal, że to już koniec, bo fajne było, świetnie dla fanów – tak ten event, jak i cała seria – udane dla tych, którzy jednak z Venomem i Pajęczakiem nie za wiele mieli do czynienia. No i po prostu to była jedna z najlepszych serii od Marvel Fresh i będzie mi jej brakować.
|
autor recenzji:
wkp
30.10.2023, 12:06 |