BETONOWA DŻUNGLA
„Tekkon Kinkreet” jest już na polskim rynku. Cała, dość krótka, jak japońskie standardy zresztą, seria w jednym, liczącym sobie ponad 600 stron tomie. I świetny jest to tom, nietypowy, co widać już po samej szacie graficznej, ale znakomity. Robi wrażenie, poruszyć też potrafi, ma w sobie sporo brudu, ale i niezaprzeczalnego uroku. Czyli, jak na klasykę (bo rzecz w oryginalne debiutowała dokładnie trzydzieści lat temu, więc już klasyką nazywać można, jak najbardziej) przystało. A po wszystkim mam ochotę obejrzeć filmową adaptację, bo ta też powstała i nawet nagrodę Japońskiej Akademii Filmowej zgarnęła, więc myślę, że byłoby warto.
Akcja opowieści toczy się w bliżej nieokreślonej japońskiej metropolii. Metropolia, jak metropolia, nie brakuje w niej tego, co luksusowe i wystawne i nie brakuje też biedy, brudu i wszystkiego, co najgorsze. I to, co biedne, brudne i w ogóle uosabia tzw. Miasto Skarbów, w którym kwitnie przestępczość, prostytucja i walki miedzy kolejnymi grupami przestępczymi.
I to właśnie tu żyją Czarny i Biały, dwójka nastoletnich sierot, dla których przemoc stała się sposobem na życie. Więc walczą z wrogimi bandytami, zmagają się i starają po prostu przetrwać. Ale co będzie, kiedy pojawi się okazja odmienienia całej tej dzielnicy nie do poznania? Czy lepiej będzie walczyć o to, co było i jest, czy może przygotować się na to, co przyniesie przyszłość?
Tytułowe „Tekkon Kinkreet” (zapisywane częściej, jako „Tekkonkinkreet” po prostu) to nieco wykręcone tekkin konkurito, czyli zbrojony beton. I to dobrze oddaje tę szarą, betonową dżunglę, w której żyją – i o przetrwanie walczą – bohaterowie tej opowieści. I szarość naznacza tu wszystko, od żywotów, po strefę moralną, w jakiej poruszają się postacie. Szarość, brud, ale nie nuda. Bynajmniej, to rzecz, która wciąga, intryguje i porusza coś w czytelniku. Fabularnie niby prosta, niby oparta na znanych dość schematach, ale tak dobrze zrobiona, tak fajnie uchwycona, że nie ma się tu czego przyczepić.
A docenić jest tu co. Dobre nakreślone postacie, równie dobrze uchwycony świat, akcja, tempo, a jednak też i dobre wyważanie między scenami spokojniejszymi. Rzecz zresztą została doceniona w USA zdobywając nagrodę Eisnera, czyli najważniejsze tamtejsze wyróżnienie komiksowe, za najlepsze wydanie zagranicznego komiksu, co też o czymś świadczy. I w sumie słusznie, nie mam pojęcia z czym rzecz konkurowała, ale jedno wiem na pewno – warta jest uznania.
A największą jej siła pozostają te specyficzne ilustracje. Bardziej, niż mangowo, wyglądają jak z amerykańskiego albo europejskiego komiksu undergroundowego. Nie ma wielkich oczu, jest dużo realizmu, nawet jeśli wszystko cechuje swoboda, dziwna perspektywa i czasem jakby niechlujne podejście do tematu. Kreska wygląda często tak, jakby wyszła spod ręki Eduardo Risso, ale ma w sobie coś całkiem od niego odmiennego, jakiś taki brud i nonszalancję.
No bardzo dobra, znakomicie wydana (większy format, twarda oprawa, obwoluta) rzecz. Coś dla starszych czytelników, którzy chcą poważniejszej lektury. Warto.
|
autor recenzji:
wkp
02.10.2023, 06:15 |