WE ARE JAMES
No i kolejny tomik „Moriarty’ego” trafił na rynek. Cieszę się, bo uwielbiam tę serię i chociaż mam wrażenie, że co najlepsze, czyli ta wielka konfrontacja sprzed kilku części, mamy już za sobą, to jednak nadal wszystko to wciąga i intryguje, znakomicie bawi się schematami i dostarcza świetnej rozrywki szczególnie tym, którzy Sherlocka (i parę innych rzeczy z brytyjskich dokonań) lubią i cenią – i przy okazji dobrze znają.
William wrócił. Historia zatoczyła koło, zaczął się nowy rozdział, ale na razie pora na uczczenie tego wszystkiego. I to w towarzystwie m.in. Sherlocka. A wtedy nadchodzi też pora by w końcu dowiedzieć się, jak wyglądał czas pomiędzy wielką konfrontacją, a powrotem!
Pod pewnymi względami ta seria przypomina mi „Ligę niezwykłych dżentelmenów” Alana Moore’a i zmarłego przed rokiem Kevina O'Neilla. Nie poziomem, nie złożonością, ale jednak tak, jak Moore wziął tam swoje ukochane wiktoriańskie postacie i wzbogacił je o coś więcej z brytyjskiej popkultury, jak chociażby o tego Bonda, tak i tu Ryousuke Takeuchi poskładał swoja opowieść z tego, co lubi w dziełach z Wysp. Tylko, że on akurat ograniczył się do tego, co najbardziej znane i wpasowujące się w sensacyjno-kryminalny schemat – czyli Sherlocka, doprawionego trochę fajnie przekonwertowanym Bondem i… No właśnie, zrobił to wszystko tak, by przede wszystkim pozostać wiernym oryginałowi i czasom, które służą mu do powiedzenia czegoś o społeczeństwie, ale jednocześnie podlał to wszystko iście postmodernistyczną nonszalancją i zabawą schematami, jakby pełnymi garściami, choć na innym niż fabularny poziomie czerpał z serialu BBC sprzed kilku lat.
No i to się sprawdza. Świetnie leci, znakomicie odtwarza wszystkie te niezapomniane motywy, ale zmienia ja, konwertuje, wykorzystuje w nowy sposób. Nie tak odważnie i szalenie, jak wspominany serial, ale akurat takie podejście sprawdza się tu idealnie. A skoro to manga, to i mocno mangowe jest to wszystko, takie, jakie kojarzymy z japońskimi komiksami i animacjami, z dużymi oczami i wyidealizowanym wizerunkiem postaci. Bo tutaj niemal wszyscy mężczyźni są wysocy, smukli, gładcy, przystojni, kobiety piękne i zwiewne, a historycznie to aż tak ładnie nie wyglądało. Niewiele jest tu starszych postaci, nawet taka pani Hudson jest tu młodziutka i ładniutka (wiem, wiem, Doyle nigdy nie podał jej wieku, ale czuło się, że to starsza postać ze sporym doświadczeniem). Wszystko to sprawia, że manga ma w sobie pewien posmak romansu, to aż się czuje w powietrzu, choć niewiele tu romantyzmu jako takiego. Oczywiście to zasługa przede wszystkim autorki ilustracji, tej samej, która narysowała też serię „Inspektor Akane Tsunemori”, a której styl jest taki, a nie inny właśnie, ale i pewne elementy tego typu widoczne są w scenariuszu.
Ale wszystko to wzięte do kupy daje bardzo dobrą, wciągającą serię. Może z drobnymi osobliwościami, ale i tak dostarczającą świetną rozrywkę tym, którzy lubią kryminały – a jeszcze lepszą fanom Sherlocka i Bonda. Oni będą zachwyceni. Ja jestem.
|
autor recenzji:
wkp
23.11.2023, 05:59 |