PAN I PANI GERO
Znajomo to brzmi, nie powiem. Taki w sumie fabularny standard, który ostatnio mamy fajnie podany w „Spy ×Family”, ale… No to typowy plot wzięty z komedii romantycznej i tym razem, chociaż rzecz dzieje się w gangsterskim otoczeniu, bardziej czuje się tu komedię i romans, ale ponieważ to shounen, opowieść akcji i w ogóle, ta jej bardziej dynamiczna, mroczna i sensacyjna strona bynajmniej nie pozostaje zaniedbana. I fajnie to wszystko wychodzi, a że ma w sobie całkiem sporo oldschoolowego looku – a ja taki dziaders, co sobie to cenię – przyjemnie mi się „Marriagetoxin” czytało i dobrze się bawiłem.
Okej. O czym rzecz opowiada? Główny bohater, Hikaru Gero, jest członkiem „Trucicieli”, czyli klanu zabójców z tradycjami. No i wiadomo ktoś taki jak on zbyt normalnego życia nie wiedzie, więc i nie zamierza zakładać rodziny, a tu zonk, bo okazuje się, że ktoś musi, żeby przedłużyć linię swojego klanu. I wychodzi na to, że albo to on znajdzie sobie żonę, albo to jego siostra będzie musiała urodzić dziecko. Więc Gero zaczyna działać. I wtedy w jego życiu pojawia się Kinosaki, ktoś, kogo chciał zabić, a kto może okazać się bardzo pomocny w tym wszystkim. I co dalej?
Czytam to i mam masę skojarzeń. I to plus. Bo tak, ta historia jakoś tak z miejsca kojarzy mi się z „Wojną państwa Rose” i masą mniej lub bardziej nieudolnych retellingów tej historii, od „Pana i pani Smith”, po „Pan i pani Killer”. Potem dochodzą do tego wszystkie inne komedie i sensacje, bo sporo tu z „Bonda” i tym podobnych, czasem czułem się, jakbym oglądał jakąś reklamę Action Mana (tak, jestem tak stary, że pamiętam te zabawki…). No i czytając to myślałem nawet o serialu „24 godziny”. Co seria o terrorystach ma z tym wspólnego, spytacie. A no choćby to, że pierwotnie miał być to serial typu komedia romantyczna o 24 godzinach, jakie zostały bohaterom… do ślubu. No i długo jeszcze mógłby podobną wyliczankę prowadzić, ale spójrzmy na sedno – czyli jak to wypada.
No fajnie. Jak to shouneny – jest dynamicznie, bywa seksownie, jest zabawnie, są walki, szaleństwo – czasem do granic absurdów, ale bez ich przekraczania – no po prostu dobra zabawa jest. Sami zresztą wiecie, jak to w gatunku bywa. Niby wyeksploatowane, a jednak fajnie wchodzi. Tym bardziej, że ostatnio sporo rzeczy wraca do bardziej oldschoolowych korzeni. Więcej jest takich trochę staromodnych opowieści, które nie są tylko bitewniakami. Gdzie mamy właśnie coś więcej na pierwszym planie niż tylko kolejne odkrycia / skarby / podróże / walki. No kupiło mnie to jako komedia sensacyjna i romantyczna,
A przede wszystkim kupiło mnie to graficznie. Bo dużo rastrów buduje klimat, ale i ma w sobie coś takiego oldschoolowego, jakiś taki urok i we mnie sentyment budzi. W ogóle ta gęstość na kadrach, ta dynamika, nawet ten design mają w sobie coś inspirowanego mangami z lat 90. I mi się to podoba. Pasuje. I wpada w oko.
Więc kto takie klimaty lubi, z czystym sercem mogę mu polecić. Japończycy to jednak potrafią. No i fajnie było przekonać się, że tak niepozornie wyglądająca i zapowiadająca dostarczyła tak dobrej zabawy.
|
autor recenzji:
wkp
02.12.2023, 06:13 |