W FORCIE CZEJENÓW
Terytorium Czejenów. Kruchy pokój – przypieczętowany rzecz jasna odpowiednią fajką – wisi na włosku. Czejeni twierdzą, że blade twarze z podwójnym językiem zasadzają się na ich bizony. Ze strony Czejenów padają strzały. Z karabinów. Pertraktacji może podjąć się tylko jedna osoba.
Tak, tak. Dobrze myślicie. To Lucky Luke. „Blada twarz z krótkim kijkiem, który pluje ogniem bardzo szybko”. Dostaje wszelkie prerogatywy wysłannika rządu i „ma oddać się pod rozkazy pułkownika Mac Straggle’a w charakterze zwiadowcy” w tytułowym Dwudziestym Pułku Kawalerii. I ma sprawić, że wódz Żółty Pies przestanie patrzeć krzywym okiem na konwoje sunące przez terytorium Czejenów.
Oczywiście niechęć do bladych twarzy nie wzięła się znikąd. Musiał być ten, który zacznie jątrzyć. To Derek Flood. Kawalerzysta-dezerter mącący gdzie się da. W tym akurat momencie próbuje wykorzystywać naiwność Czejenów – a przy okazji też wodzów Siuksów oraz Arapaho – by przejąć kontrolę nad ich terenami. I gdy ma już dojść do walki, w ruch znów idzie fajka pokoju (nawet zdaniem niektórych Indian zapalenie fajki pokoju Żółtego Psa to najstraszniejsza tortura), zaś Lucky Luke może odjechać samotnie w stronę zachodzącego słońca.
Co ważne, fabułę „Dwudziestego Pułku Kawalerii” napisał jeszcze Rene Goscinny, By wejść na odpowiedni poziom humoru, Goscinny wykorzystuje przesadny żelazny wręcz rygor i czepialstwo, do jakiego dochodzi z forcie Czejenów, wychowywanie dzieci, by nie stały się maminsynkami, ale też drwi sobie z Indian. Np. wtedy, gdy squaw strofuje wodza Szalonego Kojota, by nie spożywał zbyt dużo wody ognistej bo potem szaleje. Albo gdy sygnały dymne zaczynają się już wzajemnie przenikać i mieszać.
Podsumowując. „Dwudziesty Pułk Kawalerii” to jeden z tych albumów serii, gdy była na topie. Można więc brać w ciemno.
P.S. A może Wy wiecie komu można szepnąć słówko na temat zniszczonych kapeluszy?
autor recenzji:
Mamoń
12.02.2024, 12:03 |