ZACHOWAĆ POKÓJ
I kolejny tom „Lucky Luke’a” Goscinnego trafił na polski rynek. Fajnie, fajnie, bo to kawał świetnej historii, z samego środka dyżuru tego wybitnego scenarzysty nad cyklem, więc już z wszystkimi w pełni wykształconymi elementami, ale jednocześnie bez zmęczenia materiałem. Czyli to, co w „Lucky Luke’u” najlepsze, naganniejsze i w ogóle. No i jednocześnie to, co dobre w europejskim komiksie środka skierowanym dla czytelników w każdym wieku.
Co tym razem czeka na naszego kowboja? Tym razem to sam rząd USA prosi go o pomoc w zachowaniu pokoju z Czejenami. A zadanie nie będzie łatwe, tym bardziej, że są ludzie przeciwni temu. Ale przecież i on nie będzie sam…
René Goscinny był mistrzem. Geniuszem, który czasem wywoływał kontrowersje, ale jednak geniuszem. Wybitnym twórcą, który potrafił się odnaleźć nie tylko w różnych estetykach, ale i dopasować do tego, co dany współpracujący z nim rysownik lubił najbardziej. Widać to po „Asterixie”, gdzie Goscinny mógł bawić się żartami słownymi i tym podobnymi elementami, widać także po Lucky Luke’u, gdzie dostosował te swoje fabuły bardziej pod humor sytuacyjny, nie wyzbywając się jednocześnie wszystkich najważniejszych cech swej twórczości. i tak oto nawet z prostych i niezbyt zachęcających pomysłów potrafił wydobyć niesamowitą siłę, tak na płaszczyźnie fabuły, jak i humoru. I robi to też tu.
No i wszystko to sprawia, że rzecz jest w punkt trafiona. Żarty są dobrze zaserwowane, akcja niezła, tak samo przygody. Znalazło się też miejsce dla żonglowania motywami i satyry, a lekkość całości i znakomite poprowadzenie sprawiły, że połknąłem tom na raz. Jak zawsze zresztą, co tylko przemawia na korzyść „Lucky Luke’a”. Tym bardziej, że trudno nazwać mnie miłośnikiem westernu. A Goscinny właśnie tak potrafił, że nawet to, czego nie lubiłem, potrafiło mnie kupić, a nawet zapewnić niesamowite wrażenia, czy to jak byłem dzieckiem, czy teraz.
Scenariusz scenariuszem, wiadomo a szata graficzna? A no tak samo. Odpowiedzialny za nią Morris, ojciec całej serii i twórca postaci najszybszego kowboja na Dzikim Zachodzie, to klasyka i klasa sama w sobie i ten gość, jak zwykle pokazał, że wie, co robi. Czysta, klasyczna, cartoonowa kreska plus prosty, ale świetnie do niej pasujący kolor nieodmiennie robią wrażenie od kilkudziesięciu lat. I chociaż od wydania tego albumu minęło już niemal sześć dekad (pierwsze wydanie 1965), nadal robi robotę.
No i w zasadzie to tyle. Kolejny dobry tom dobrej serii. Wiadomo, Goscinny ma w swoim dorobku lepsze rzeczy, ale „Luke” nadal wart jest uwagi.
wkp, 06.02.2024, 06:31