PUDEŁKO W KSZTAŁCIE SERCA
Na co, jak na co, ale na premierę tremu drugiego tej opowieści czekałem, jak choroba. Jedynka była tak uroczym, tak pozytywnym zaskoczeniem, takim słodkim ładunkiem emocjonalny, że nie mogłem. No kupiło mnie to, zachwyciło i chciałem już ciąg dalszy, no a ten dopiero teraz. Ale jest, a ja wziąłem i wskoczyłem w to bez wahania, bez obaw, że poziom spadnie, że się zawiodę, że moje wielkie oczekiwania – bo takie miałem – pozostaną niespełnione. No i super, bo wszystko było dokładnie takie, na jakie liczyłem, a ja znów bawiłem się, śmiałem, żenowałem, zaciskałem kciuki i przeżywałem to wszystko. Łyknąłem na raz, niezdolny odłożyć tomiku i znów jest mi mało…
Życie Taikiego nie należy do łatwych. Kocha się w pięknej i uroczej Chinatsu, na dodatek dziewczyna zamieszkała u niego, ale nie ma odwagi wyznać jej swoich uczuć. Przynajmniej nie dopóki nie osiągnie czegoś w sporcie, wszystko byle tylko odwlec ten moment. A sytuacja się komplikuje, bo nie dość, że w zawodach ma wystąpić w deblu z chłopakiem, którego uważa za rywala, to jeszcze w starciu jeden na jednego pojawia się przeciwnik, który, jeśli wygra, być może zdobędzie numer Chinatsu! Ale jednocześnie są przyjaciele, którzy wspierają chłopaka w jego walce o dziewczynę i…
Pierwszy tom zaskakiwał mnie co chwila. Więc w sumie gdybym nad tym podumał przed lekturą części drugiej, mógłbym zacząć mieć obawy, że tym razem opowieść będzie kulała, bo czym tu jeszcze zaskoczyć po tym, co było, prawda? Wszystkie ciężkie działa autor wytoczył w jedynce, na tym w dużej mierze opierała się siła napędowa wydarzeń serii w owym momencie. Więc co dalej? A no spokojnie, „Pudełko” nie zawodzi ani na moment. Czy są te zaskoczenia, czy nie, przekonajcie się sami – w końcu zaskoczenia mają zaskakiwać, a nie macie się ich spodziewać, prawda? – to i tak przestaje mieć w zasadzie znaczenie, bo przecie może to była siła napędowa wydarzeń, to siłą całej serii i wiatrem ją niosącym są uczucia i emocje, a te to w ogóle perełka.
No i znów, jak przy seansie „Twojego imienia” Shinkaia, zaciskałem ręce, wnikałem w to, oderwać się nie mogłem – i nie chciałem – i przez uwielbienie tego, co do mnie trafia, nawet to, co moją bajką nie jest (jak sport, bo sporo tu tego, a ja jednak zawsze inne klimaty wolałem) okazywało się sympatyczne. Zresztą dobre wykonanie wszystkich wątków sprawia, że nawet takie rzeczy mają w sobie coś, bo tak, jak z wdziękiem i urokiem umie autor uchwycić tę miłość, tak i w takim samym stylu potrafi dojeść do całej reszty tego, co chce nam pokazać. I to doceniam.
Ale to operowanie emocjami, ich ukazywanie, ale i wzbudzanie… (sceny z przebieraniem!!!) No robi robotę i tyle, po to się sięga po to wszystko, by poczuć, by doświadczyć, tak do żywego. I żeby móc się tym rozkoszować. Autor umiejętnie serwuje kolejne wydarzenia, ale i różne emocje, świetnie to przedłuża i podbudowuje, a także doskonale oddaje graficznie. Prosto, nieco szojkowo w swej jasności i delikatności, ale z shounenowym charakterem. Ładne i tyle, ujmujące. No świetna manga dla tych, którzy lubią romantyczne uniesienia, bez kiczu, bez tandety, za to wykonane w bardzo dobrym stylu.
|
autor recenzji:
wkp
23.01.2024, 06:22 |