GIANT TRAGEDY
W końcu jest. Przedostatni tom „Giant Days”, aż się człowiekowi żal robi, że to już prawie koniec, bo jednak mimo upływu lat i tylu znakomitych serii od Non Stop Comics, przygody królowych dramy wciąż należą do najlepszych, jakie wydawca wypuścił na nasz rynek. I chociaż to już trzynasty zbiorczy tom – czyli ponad pięćdziesiąt zeszytów – rzecz nie traci siły, mocy i jakości. Jest więc zabawnie, jest życiowo, choć z tą cartoonowo-komediową przesadą, która tak tu fajnie pasuje, jest z emocjami i prawdą. No znakomicie jest i tyle w temacie.
Życie Esther się… no jak zawsze. Pracuje nad esejem, ale czy poradzi sobie z nim, zanim muza ją opuści? A to wcale nie wszystko, bo jeszcze potem, na sam koniec, wybierze się na rozmowę o pracę do Londynu, spotka kogoś ze swojej przeszłości, a to spotkanie może okazać się brzemienne w skutki.
Ale w międzyczasie dzieją się inne rzeczy. Gotowi na krykiet i sportowe szaleństwo? Albo tragedię, jaka już niedługo spotka McGrawa i jak to wpłynie na Susan?
Ten album ujął mnie… no wszystkim tym, czym ujmował do tej pory. Seria miodna, magiczna, cudeńko, które uwielbiam i którego będzie mi brakowało, jak już dostaniemy ostatni tom (acz liczę, że NSC dorzuci nam też „Giant Days: Early Registration” i „Giant Days: Extra Credit” – co Wy na to?). Ale jeszcze trochę do tego finału zostało, a mamy tą część no i jest tu nowy drobiazg, który ujął mnie dodatkowo – a dokładniej okładka 51 zeszytu, która wygląda niemal jakby zrobił ją Terry Moore. Niby nic takiego, a jakoś fajnie wypada. No i robi robotę na polu wprowadzenia w nastrój zeszytu, taki cięższy, poważniejszy, smutniejszy, emocjami nasycony.
No i tak to wszystko wygląda. Śmiech przez łzy, chichot więznący w gardle, a jednocześnie szansa na powspominanie, jak to samemu było się w wieku czy sytuacji bohaterek, ale jednak z takim szalonym, dystansem do wszystkiego. Co nie znaczy, że nie potrafi to przejąć nas czy ruszyć, bo potrafi. John Allison świetnie konstruuje swoje postacie i ich losy, znakomicie bawi się różnymi gatunkami i znajduje w tym wszystkim balans, który mnie kupuje.
I jeszcze rzecz ma fajne rysunki, proste, ekspresyjne, ale jednak wpadające w oko i dobrze pasujące do treści. Jest kolorowo, jest cartoonowo, ale kiedy trzeba, jest też nastrojowo i z klimatem. Czyli wszystko na swoim miejscu. I to podane w bardzo dobrym stylu.
Fanom polecać nie muszę, bo sięgną. Ale każdy, kto lubi takie komedie obyczajowe, gdzie wydarzyć może się wszystko – łącznie z tym, co niemożliwe – powinien serię poznać. Świetna rzecz, do której chce się wracać.
|
autor recenzji:
wkp
06.03.2024, 15:28 |