NA DACHU AMERYK
Opowiadanie Wiktora Ostrowskiego stało się bazą komiksu "Wyżej niż kondory". Anna Zalewska przypomina w nim o polskiej wyprawie w Andy z 1934 roku.
Komiks Anny Zalewskiej powstał pod okiem Daniela Mizielińskiego (współtwórcy kultowych już "Map") jako praca dyplomowa na warszawskiej ASP. Nie jest to na szczęścia sztuka dla sztuki. Broni się jako publikacja książkowa, jaka właśnie trafiła na rynek.
Kim był w ogóle Wiktor Ostrowski? To jedna z osób biorących udział w ekspedycji przed blisko stu lat. W jej składzie znaleźli się też Konstanty Jodko-Narkiewicz, Stefan Witold Daszyński, Stefan Osiecki, Jan Kazimierz Dorawski oraz Adam Karpiński. Wszyscy związani byli z warszawskim Kołem Wysokogórskim przy oddziale Polskiego Towarzystwa Taternickiego. Pod koniec 1933 roku wsiedli na podkład płynącej do Argentyny łajby, by chwilę później rozpocząć swą południowoamerykańską, wysokogórską przygodę. Cel - wejść na Mercedario. Niezdobyty jeszcze szczyt, mierzący 6770 m n.p.m. Ale kiedy są już na miejscu - jak w przysłowiu - apetyty rosną z miarę jedzenia. Może by tak więc jeszcze pokusić się o wytyczenie nowej drogi na dach Ameryk - wysoką na 6961 m n.p.m. Aconcaguę...
Właśnie o tej pionierskiej wyprawie opowiedział w latach 50. XX wieku w swym reportażu Wiktor Ostrowski. Teraz historię tę w formie komiksowej przywołuje Anna Zalewska. Tworzy liczący nieco ponad sto plansz album, w którym pokazuje szczegółowo i przygotowania do wyprawy, i podróż, i zmagania z argentyńskimi przestrzeniami. Przedstawia entuzjazm, jaki towarzyszył polskiej ekipie, która 90 lat temu pokusiła się o pionierskie dokonania.
Temat interesujący, mało znany, a więc godny wyciągnięcia na światło dzienne. Fabularnie to prosta historia, przedstawiająca krok po kroku co wydarzało się na przełomie 1933 i 1934 roku. Takie przygodowe czytadło. Ale i niczego więcej nie trzeba wymagać od komiksu, który jest utrzymany w "nationalo-geographicowym" klimacie (odczucie potęgują zamieszczone na końcu archiwalne fotografie). Rysunkowo autorka porusza się w estetyce znanej z komiksowych reportaży realizowanych dobrych parę lat temu przez Marcina Podolca (że wspomnę "Dym" czy "Fugazi Music Club"). Uproszczona kreska, ograniczona paleta barwna. Do tego typu historii pasuje jak ulał.
autor recenzji:
Mamoń
24.03.2024, 21:37 |