MIASTO-LABIRYNT
Wielki powrót mistrza snucia klimatycznych opowieści. Jeff Lemire tym razem wrzuca nas w środek miejskiego labiryntu. Przemierzamy go wraz z odklejonym od rzeczywistości Willem, który nie może dojść do siebie po śmierci córki.
Choć niby wszystko u niego gra. Niby zajmuje się codziennymi sprawami jako inspektor budowlany. Ale w tyle głowy ciągle ma swoją małą córeczkę, która zmarła zbyt wcześnie. Ma czerwony sweter, z którego pruły się nitki, ale ona wciąż go nosiła… I choć zapomniał twarzy swej małej córeczki, ta ciągle siedzi mu w głowie, nie pozwalając pójść do przodu. Wszystko się zmienia, gdy którejś nocy odbiera telefon a słuchawce słyszy jej głos. Słyszy wołanie o pomoc. Jak to? To ona wciąż żyje? Gdzie więc się skrywa? Gdzie jej szukać? Rozwiązaniem jest wędrówka przez labirynt. Dlaczego labirynt? Poszukiwania dróg wyjścia z drukowanych labiryntów było ulubioną zabawą córki. Ostatni z nich pozostawiła ojcu.
Ostatni z labiryntów nie został bowiem przez nią rozwikłany. Will podejmuje się zadania. To niejako spadek, jaki odnajduje ojciec. Wędrówka przez labirynt – przełożony z papieru, z księgi labiryntów na Toronto, w którym rozgrywa się komiks – ma być dla niego swoistym oczyszczeniem. Ma być sposobem na wyjście z doła, w jakim znalazł się po śmierci córki, zupełnie nie radząc sobie z utratą bliskiej osoby. I jest.
Lemire jest mistrzem snucia klimatycznych opowieści. Przypomnę tu takie albumy jak „Twardziel” KLIK, „Royal City” czy „Opowieści z hrabstwa Essex”. Jest mistrzem przedstawiania outsiderów na życiowym zakręcie. W tym przypadku do pokazania bohatera, który wyrywa się z piekielnego kręgu – z labiryntu jaki tworzą jego własne myśli - i zaczyna swobodnie „oddychać” w swoim nowym życiu.
Do tej pory Lemire poruszał się po mieścinach, po prowincji. Zabierał nas na odludzia. W „Mazebook” pokazuje samotność w krajobrazie wielkiego miasta. To jedna zmiana. Druga – to zmiana stylistyki graficznej. „Mazebook” wygląda jak szkic, na który Lemire nałożył tylko tusz. Dodatkowo w plansze wprowadza czerwoną nić, po której bohater wędruje do celu. Do środka, do piekła. Do miejsca, od którego musi się odbić, by zacząć wszystko na nowo. Jak to „człowiek, który stracił wszystko, a później stracił samego siebie”.
„Mazebook” to kolejny dowód na kunszt Jeffa Lemire. Autora, który w autorskich projektach wznosi się na komiksowe wyżyny.
autor recenzji:
Mamoń
29.05.2024, 22:58 |