WESTERNOWE MARZENIA JERZEGO WRÓBLEWSKIEGO
Wznowienie komiksu, które królował w latach 80. XX wieku. „Przyjaciele Roda Taylora” Jerzego Wróblewskiego to jeden z tych komiksów, do którego dokleić trzeba łatkę z napisem „Rzecz kultowa”.
Komiks po raz pierwszy trafił na rynek w roku 1984. Zaskakiwał kwadratowym formatem i jakością wydania. Oto w czasach PRL – kiedy papier nie dość, że jest reglamentowany to w dodatku marnej jakości – ukazuje się komiks na kredzie (jak do tego doszło? Opisuje w nowym wydaniu Maciej Jasiński, spec od Wróblewskiego). Wróblewski był już wtedy znany z rysowania „Kapitana Żbika” czy komiksów przygodowych oraz historycznych drukowanych na łamach „Relaxu”. Miał już wtedy też epizod kowbojski, ale na wesoło. Chodzi – rzecz jasna – o „Binio Billa”.
Albumik „Przyjaciele Roda Taylora” był wtedy komiksem z innej bajki. Oto Wróblewski zaproponował opowieść z Dzikiego Zachodu na poważnie. Jak okazało się po latach właśnie na tworzeniu komiksowych westernów Wróblewskiemu zależało najbardziej. Nie było mu to jednak dane. Po latach okazało się też, że „Przyjaciele Roda Taylora/” (choć pod nieco innym tytułem) był komisem przygotowanym jako… próbka dla wydawnictwa Marvel. I Wróblewski narysował ten komiks inaczej niż swoje poprzednie prace. Bazując na tym, co zdołał podejrzeć w komiksach zza oceanu, do jakich dotarł. Stworzył swoiste portfolio przygotowane z myślą o Amerykanach. Nie przyniosło jednakrezultatów, jakich oczekiwał Wróblewski, Kontraktu z wydawcami zza oceanu nie podpisał. Ostatecznie komiks ukazał się na naszym rynku.
Fabuła jest pretekstem do rysowania. Tytułowy bohater to koleś, który wpada w tarapaty, gdy staje po stronie Indianek w mieścinie Cross City. Ale skoro on pokazał swą dobrą stronę, w kryzysowej sytuacji może liczyć na odwzajemnienie się ze strony Czerwonoskórych. W sumie tyle. Wróblewskiemu ten zarys wystarcza, by na 23 planszach pokazać swój rysunkowy kunszt. By pokazać na co go stać i jaką petardę ma w łapie. Dość powiedzieć, że przez kolejne lata po „Przyjaciołach Roda Taylora” niczego podobnego nie zrobił. Aż do następnego dużego westernowego projektu, jakim miała być seria pasków „My nigdy nie śpimy”.
I właśnie „My nigdy nie śpimy” – z rysunkami Wróblewskiego, do scenariusza Andrzeja Janickiego – dostajemy w nowym wydaniu „Przyjaciół Roda Taylora”. Komiks traktuje o agencji Pinkertona jest wyjątkowy. To komiks nieukończony. Prace przewała przedwczesna śmierć artysty… Fani klasyka polskiego komiksu poznali tę pracę już – została wydana w ramach serii „Z archiwum Jerzego Wróblewskiego”. Teraz dostajemy ją w wersji kolorowej (z wyjątkiem ostatniego, niedokończonego paska, który został zreprodukowany jako szkic). Próby wejścia „w buty” Jerzego Wróblewskiego podjął się Jarek Składanek, odpowiedzialny także za renowację graficzną „Przyjaciół Roda Taylora”.
Czytelnicy w albumiku dostają też dwa teksty. Pierwszy to przywołane wspomnienia niestety tez już nieżyjącego Andrzeja Janickiego dotyczące prac nad „My nigdy nie śpimy”. Drugi to szkic wspomnianego Macieja Jasińskiego na temat westernowych fascynacji Wróblewskiego. A także próbach podbicia rynku amerykańskiego, z myślą o którym powstali „Przyjaciele Roda Taylora”.
Dla fanów polskiej klasyki oraz ciekawych tego, co w polskim Komiksiwie działo się cztery dekady temu lektura obowiązkowa.
autor recenzji:
Mamoń
28.05.2024, 00:00 |