UWOLNIĆ BIAŁUCHĘ (ALBO: ZABAWY Z BIAŁUCHĄ)
W 1993 roku na ekrany kin wszedł film „Uwolnić orkę”. Dwa lata później podobne zadanie ma wykonać Yakari. W pobliżu jego wioski indiańskiej pojawia się białucha.
Skąd białucha – w tym przypadku rodzaju męskiego - w głębi lądu? Jak sam mówi „Jestem ciekawy świata. Przyciąga mnie nieznane. Pożegnałem starych znajomych morsa i narwala, i ruszyłem”. A że była to wiosna, czas roztopów, to i w rzekach podniósł się poziom wód, co pozwoliło białusze (temu białusze) dostać się poza morze. Traf chciał, że podczas swej podróży spotyka dobrze już nam znanego Yakariego. Za chwilę zaczynają się wspólne harce. Ale szybko sytuacja się zmienia diametralnie. Wody spływają coraz szybciej, co okazuje się być śmiertelną pułapką. Wtedy zaczyna się operacja „Uwolnić orkę”. To znaczy białuchę, który – z racji wydawanych dźwięków dostaje imię Pilipi.
Job pokazuje wtedy czym jest wspólne działanie, jaka jest jego siła. Jednocześnie mówi o zwierzęcej solidarności, która pozwala wydostać białuchę z solidnych tarapatów. A że ta sytuacja nie do końca jest zmyślona niech świadczy fakt, że w 1966 roku białucha rzeczywiście wpłynęła na 400 kilometrów w głąb rzeki Świętego Wawrzyńca, spędziła w miej miesiąc i wróciła na swoje „mroźne”, wodne śmieci!
W fabule mamy więc kolejnego przedstawiciela północnoamerykańskiej fauny, który dołącza do „yakariowej” menażerii. W rysunkach? Bez zmian. Derib dalej robi swoje, ku uciesze młodych fanów serii.
![]() |
autor recenzji:
Mamoń
06.03.2025, 21:56 |