EL BORBAH. POWRÓT PO LATACH
To właśnie tym komiksem zadebiutował na polskim rynku Charles Burns. W 2001 roku „El Borbah” pojawił się za sprawą wydawnictwa Post. Dziś o Poście pamiętają najstarsi górale. Za to o Burnsie – za sprawą Kultury Gniewu – stało się głośno. Nic więc dziwnego, że edytor ten w końcu przypomniał i album z szalonymi perypetiami detektywa-zapaśnika.
No bo nasz Borbah naprawdę wygląda jak meksykański zapaśnik. Jest solidnie napakowany, ramiona zdobią (skromne, ale zawsze) dziary, na ciało ma naciągnięty obcisły kostium a twarz przesłania maska. Jest mistrzem żabiego ciosu holenderskiego pucybuta oraz pokrzywki. Kiedy trzeba może zastosować podwójne szczypce, pikujące kolano lub też chwyt na śpiocha. A jednocześnie to swój chlop, który przemieszcza się metrem.
Tak, „El Borbah” to swoisty hołd, jaki Burns oddaje mistrzom, których swego czasu podziwiał w telewizorze. Fabuły z kolei to już czysty surrealizm. Nasz detektyw ma kilka zadań do wykonania. Na początek musi „odrobocić” nastoletniego syna państwa Dimbeau. Później – zająć się sprawą samobójstwa byłej żony pana Lekceważnego, śmierci Janet Szmaty czy tajemniczego zapładniacza – szalonego zębacza z katalogu w „Spermich sprawach”.
Te zaskakujące fabułki obnażają jednocześnie Stany Zjednoczone i amerykańskie społeczeństwo. Pokazują kuriozalne, odhumanizowane rodziny, gównożarcie serwowane w fastfoodach, narkotyczne eksperymenty i rzeczywistość wywróconą na drugą stronę.
Dla miłośników Burnsa. I undergroundu.
![]() |
autor recenzji:
Mamoń
26.03.2025, 23:17 |