„Nowy Jork” Willa Eisnera nazywany jest hołdem, który artysta złożył swojemu miastu. I nie ma w tym stwierdzeniu ani krzty przesady. Składa się nań około czterystu plansz rozbitych na cztery opowieści. Zacznijmy smakować...
...od tytułowego „Nowego Jorku”. Serii kilkustronicówek poświęconych temu, co w „Wielkim Jabłku” jest codziennością. Traktują o schodach, na których można się zakochać, albo pogadać z kumplem z kamienicy. O kratkach wentylacyjnych metra w chodnikach Avenue C, do których co i raz wpada a to pieniądz czy pierścionek, ale stanowiących też skrytkę, w której można ukryć np. nóż. O ulicznych hydrantach, na których można przysiąść, oprzeć nogę, by zawiązać but, ale też które może obsikać jakiś pies. Światłach na skrzyżowaniu, oknach, latarniach ulicznych, śmieciach. I wszędobylskich dźwiękach – uderzeniach młota pneumatycznego, szumu ze studzienek kanalizacyjnych muzyki dobiegającej z okien. O ścianach i oknach. W końcu o całych ulicach, na które składają się kratki wentylacyjne, hydranty, latarnie, śmieci, dźwięki, ściany, okna...
Przez „Budynek”. Opowieść o trzynastopiętrowcu, który przez osiemdziesiąt lat przestał przy jednej z nowojorskich krzyżówek. Trzynastopiętrowcu, z którym wiążą się losy czterech osób. To Monroe Mensch, człowiek nijaki aż do chwili, gdy na jego oczach przez owym budynkiem ginie w strzelaninie kilkuletni chłopczyk. Niejaka Gildia Green, najlepsza uczennica East City, zakochana po uszy w poecie Bennym. Antonio Tonatti, skrzypek z orkiestry młodzieżowej, który porzuca instrument, by robić karierę. I wraca do niego po wypadku na budowie. Oraz P.J. Hammond. Człowiek od nieruchomości, który wykupuje stare budynki – jak ten z opowieści Eisnera - by w ich miejsce budować nowe drapacze.
Po „Niewidzialnych ludzi” złożonych z trzech nowelek poświeconych kolejnym trzem mieszkańcom NY City. Wiodącemu spokojne życie Pincusowi, które wywraca się do góry nogami, gdy przez pomyłkę jedna z gazet zamieszcza jego nekrolog. Morrisowi, odkrywającemu w sobie moc uzdrawiania. I Hildzie. Starej pannie, której nagle umiera ojciec. Do każdej postaci łatka „niewidzialny” pasuje jak ulał. Nie są to żadne postaci z pierwszych stron gazet, ale zwykli ludzie krzątający się gdzieś w cieniu wielkich domów.
W wyliczance tej celowo pominąłem jeszcze jedną opowieść – „Notatki o ludziach z miasta”. Nie powiem, że najlepszą, bo w przypadku Eisnera trudno dzielić jego historie na lepsze i gorsze. Ale posiadającą fajny klimat, w który wsiąknąłem. Autor podgląda w niej mieszkańców swego miasta w zwyczajnych sytuacjach. I portretuje ich w krótkich nowelkach. Raz jest to opowiastka o gościu spieszącym się do pracy. Następna o przedstawicielu handlowym. Inna traktuje o zakątkach, przez które każdy o zdrowych zmysłach chadza tylko za dnia. Jeszcze inna o zapachach miasta – tych ze śmietnika, z perfumerii, pizzerii, budki z hotdogami, ale i spod pachy. W końcu o powszechnym braku miejsca. W metrze, windzie, knajpie, chałupie..
|
autor recenzji:
Mamoń
23.06.2015, 12:46 |