Zaćmienie. Definicja pierwsza: Częściowe lub całkowite zasłonięcie tarczy ciała niebieskiego przez inne ciało niebieskie lub jego cień. Definicja druga: Chwilowa utrata zdolności myślenia. W „Małych zaćmieniach” obie te definicje nakładają się na siebie. Jaki otrzymujemy efekt?
Na pewno zaskakujący. Przyjemnie zaskakujący. Pobieżne przekartkowanie komiksu niewiele nam o nim tak naprawdę powie. „Małe zaćmienia” nie są żadnym artystycznym, graficznym odjazdem. Duet Fane (czyli Stephane Deteindre) oraz Jim (czyli Thierry Terrasson) nie ukrywa nawet, że tkwi z głównym nurcie frankofońskim. W sumie dobrze więc, że nie próbują na siłę być kimś innym, pokazywać, że są Wielkimi Twórcami (szczegół, że często jedynie z nazwy). Chociaż w „Małych zaćmieniach” pozwalają sobie na pewien eksperyment. Otóż plansze wyglądają jakby ktoś – po dokładnym naszkicowaniu wszystkiego co na kadrach być powinno, jedynie narzucił na nie szarości. Przez to lekkość ołówkowej kreski nabiera dodatkowego charakteru, nabiera w pewien sposób kolorów.
Ale scenariusz jaki panowie nam zafundowali nie jest już z głównego nurtu. „Małe zaćmienia” są opowieścią o szóstce przyjaciół, którzy wyrywają się z dusznego Paryża na głęboką prowincję, by tam obserwować zaćmienie słońca. Każdy z tej szóstki jedzie z bagażem doświadczeń. Bagażem problemów, zmartwień i masek. Dominiqe i Isabelle jadą z maską kochającego się, szczęśliwego małżeństwa. Jean-Pierre wiezie pozory dobrego męża i ojca. Pozory, gdyż zamiast żony ma obok siebie Jan - poznaną przez sieć wirtualną kochankę, którą pierwszy raz dopiero teraz widzi w realu. Dziewczynę, z którą chce zaszaleć i wrócić do czasów, gdy żył bez żadnych zobowiązań. Do tego mamy jeszcze Helenę z wiecznie poważną miną oraz Huberta – geja, a przy okazji największego freaka z całego towarzystwa.
Mają w sumie cztery dni – tyle zostaje do zaćmienia – by po prostu pobyć ze sobą. Rozpalić grilla, rozpić kolejną flaszkę wina, posiedzieć nad basenem, pogadać o dawno niewidzianych znajomych. Pochrzanić głupoty… Ale nikt nie przypuszcza, że owo beztroskie spędzanie czasu może odnowić rany. Może przywołać niechciane wspomnienia – np. gdy Dominique zdradzał żonę z Heleną - doprowadzić do kilku kolejnych konfliktów, waśni. Może też być powodem kolejnych kłamstw – szczególnie gdy do Jean-Pierre musi odbierać kolejne telefony od żony dopytującej kiedy to wreszcie wróci do domu. Fane i Jim zostawiają jednak sobie też furtkę, by zadrwić ze swoich bohaterów i – przy okazji – z czytelnika. Ta furtka to wspomniane na początku rysunki. Dzięki lekkiemu przerysowaniu realiów mogą pozwolić sobie np. na wysłanie ekipy do knajpy, w której wizyta przeradza się w istny seans psychoanalityczny.
Przyznam, że Timof sprawił czytelnikom „Małymi zaćmieniami” miły prezent. Przygotowana przez edytora zapowiedź niewiele mówiła o tym komiksie. A tu proszę. Dostaliśmy jeden z ciekawszych albumów w ofercie tego wydawnictwa.
|
autor recenzji:
Mamoń
03.06.2015, 10:59 |