Trudno nazywać zbiór krótkich prac Dave’a McKeana zwyczajnym albumem komiksowym. "Pictures That Tick" to raczej artbook pokazujący pełne spektrum graficznych możliwości autora.
McKean zwrócił na siebie uwagę niesamowitymi okładkami, które tworzył do poszczególnych zeszytów gaimanowskiego Sandmana. Na szczęście z ich prezentacji nie zrezygnował i polski wydawca, pozostawiając je w tomikach zbierających po kilka oryginalnych zeszytów. Robione z papieru twarze, skrawki materiału, muszle, szczęka, płonąca dłoń, czaszka w koronie z liści... Plamy, cienie, wycinanki. Graficzne kolaże oderwane od rzeczywistości, senne. Ale i oderwane od graficznego klimatu serii "Sandman", która w sumie rysowana była w mało odjechany sposób.
Nieco więcej z graficznego kunsztu Anglik pokazał w kolejnych wydanych w Polsce albumach. Obok "Azylu Arkham" – graficznej perełki ze świata Batmana napisanej przez Granta Morrisona – są to "Czarna Orchidea", "Sygnał do szumu" oraz "Drastyczne przypadki" stworzone wspólnie z Neilem Gaimanem. Były to jednak długie fabuły. Dopiero w "Pictures That Tick" zebrano jego krótkie prace. Graficzne eksperymenty. Graficzne impresje. Zapisy ulotnych chwil i przemyśleń.
"Zrozumiałem, że nikt poza mną nie widzi świata w ten sposób. Inni ludzie mieli własne, wypaczone spojrzenie na świat. Ale wyglądało na to, że zainteresowani są tym, jak ja go postrzegam. Rysowałem więc rzeczy, które widziałem..." By zacząć, wystarcza mu zdjęcie zrobione gdzieś na lotnisku. Bramka numer 14, bramka numer 15... Dopisek: "Sfrustrowany poprawkami całą noc spędziłem smarując tuszem i akrylem po fotografiach bez odnośników, bez powodu, dla zabawy". Na kolejnej stronie efekt (?) tego lub innego smarowania. Człowiek w masce ptaka. Stary bóg? Ktoś wyjęty z weneckiego karnawału? Ktoś kto potrafi latać… Gdzieś dalej lalka – Ash - przebijana przez drzewo. Symbol pozbawiania życia przez inne życie? I znów kilka kadrów. Znajomy widok z bośniackiego Mostaru, papierowy gołąbek puszczany na wiatr. Bajka ułożona na ekranie skanera z monety, gałązki, zębatki, śrubki, muszli, klucza, zęba…
Zadziwiająca jest ta zdolność kreacji światów. Autorowi wystarcza jeden kadr, jedno ujęcie, do którego a to coś dołoży (skrawki papieru, suche kwiatki, trawę, kawałek potłuczonej szyby), a to przesłoni, albo "wyzoomuje", by pokazać inny fragment kompozycji. W końcu wydostanie z tego pozornego chaosu twarz kobiety. Przywoła tym samym wspomnienie, np. z Kalifornii.
Piękny album, który pokazuje cóż można w materii komiksu wyczarować.
|
autor recenzji:
Mamoń
04.05.2017, 10:08 |