Małgorzata "Slo" Szymańska to doświadczona "młoda strzelba" polskiego komiksu. Jej pierwszy album "Wicked", przeszedł bez większego echa. Kolejne także nie zostały zbytnio docenione i zauważone. Jak prezentuje się najnowszy pt. "Pobite gary"? Jak go oceniłem? O tym w dalszej części tej recenzji.
Tytuł opublikowała Dolna Półka należąca do oficyny Timof i cisi wspólnicy. Jest to wg. mnie najlepiej wydana pozycja z tego imprintu. Malutki zgrabny format, delikatnie większy od kieszonkowego, sprawdzałem, można schować do spodni bojówek, albo też do kieszeni kurtki, idealnie nadaje się jako lektura do podróżowania. Posiada grzbiecik pomimo miękkiego wydania, przez co ładnie prezentuje się na półce, plus do tego jest znakomicie złożony.
Kilka zdań o fabule. Gary i Samse to bracia bliźniacy. Gdy ten uważany za bardziej zdolnego i lepiej zapowiadającego na życie, czyli Samse, popełnia samobójstwo, drugi musi zmierzyć się z żałobą, ale nie tylko z tym!
Jaką schedę po sobie zostawił martwy brat, jaki testament? Czy tajemniczy wynalazek nad którym pracował ma coś wspólnego z jego śmiercią? Kim są prawdziwi wrogowie? To wszystko i więcej problemów, oraz w przeciwwadze mnóstwo energii, dziwnych osobników i tajemnic, znajdziecie w pierwszej części tego komiksu.
"Pobite Gary" czyta się go jednym tchem. Fabularnie zadbano o prawie wszystko. Miałbym delikatne zarzuty do poprowadzenia w kilku miejscach akcji, w sensie dłużyzny. Jest to jednak prawo pierwszego tomu, nie można wszystkiego od razu zrobić idealnie, poza tym można to pięknie naprawić w kolejnej części.
Świetnie rozpisano bohaterów historii. Wprowadzone płynnie, niespiesznie postacie, są nacechowane charakterem, zarówno w rysunku jak i w sferze psychologicznej. Czytając będziecie wiedzieli kto jest kim. Dla przykładu z jednej strony Samse - "martwy geniusz" pojawiający się w narkotycznych wizjach brata, a z drugiej Gary - nieudacznik, ale wredny konsekwentny pragmatyk. Do tego charakterystyczny mocny zły typek Filipjak, ale także mnóstwo pobocznych chojraków, którzy jak to w życiu balansują pośrodku, nie konieczni źli, nie koniecznie dobrzy.
Jest w tym komiksie kilka fajnych, nowatorskich pomysłów. Jednym z nich jest ten, ze stronami zapisanymi tylko tekstem, by wyglądały jak dziennik. Autorka nie bała się podjąć jakże trudnego tematu, zrozumienia i pogodzenia się z odejściem bliskiej osoby, zmierzenia się z tym co pozostaje po niej. Do tego postarała się dodać do scenariusza troszkę s-f , doprawiła to odrobiną pozytywnego szaleństwa, a wszystko spięła klamrą ogromnego poczucia humoru.
Rysunkowo powstał polski "Scott Pilgrim". Co jest zauważalne dla mnie, Małgorzata Szymańska lepiej sobie radzi z światłocieniami niż Bryan Lee O'Malley. To nie jest żaden żart, to jest fakt. Pomimo czerni i bieli, ten komiks żyje kolorami szarości. To co rzuca się jeszcze w oczy to okładka, genialna kreacja, równowaga przyciągania uwagi. Autorka dobrze radzi sobie z proporcjami, kompozycją kadrów i teł, jej kreska jest ciepła, radosna, dynamiczna. Widać, że dobrze się bawiła tworząc ten komiks. Jej prace są pełne luzu i cartonowości. Wszystko to świadczy, iż mamy do czynienia z samorodnym talentem. Sprawdziła się dobrze jako scenarzystka i przede wszystkim wyśmienita rysowniczka.
Jeśli nie wystrzela się z pomysłów, nie spocznie na laurach, o czym nader często pisze na swoim blogu, i znajdzie siłę, motywację do wytężonej pracy, to faktem stanie się, iż będziemy mieli prawdziwie mocną artystkę, która ma ogromną szanse na międzynarodową karierę. Czekam z niecierpliwością na kolejny tom.
Polecam!
|
autor recenzji:
Dariusz Cybulski
02.09.2013, 09:00 |