Kiedy wyszukacie coś o Mrocznej Phoenix w fachowej prasie, szybko natraficie na hasła mówiące, że to najlepszy i najbardziej znaczący komiks o X-Menach w historii. Potwierdza to słynna lista Wizarda ze 100 najlepszymi komiksami w historii, umieszczając ten album na 10 pozycji. A ile jest w tym prawdy.
Trzeba przyznać, że jak na czasy swego pierwodruku (czyli przełom lat 1979 - 1980) historia jest rewolucyjna i kontrowersyjna. Opowieść o kobiecie, której ciało opanowała pradawna moc zmuszająca ją do czynienia rzeczy niewyobrażalnie okrutnych, nie wydaje się wprawdzie godna takich przymiotników, ale dylematy owej kobiety, która z tych czynów czerpie pewną wręcz satysfakcję już tak. Bo właśnie taka ludzka storna superbohaterów jest największa siłą albumu. Cyclops to człowiek rozdarty z powodu faktu, że musi toczyć bój na śmierć i życie z ukochaną, Wolverine to nieco nieokrzesany twardziel o momentami gołębim sercu, a Nightcrawler to człowiek nie mogący pogodzić się z ludobójstwem w wykonaniu Phoenix, bo przypomina mu ono holokaust. Wszystko to sprawia, że otrzymujemy nie opowiastkę o kolejnych bitwach na supermoce, a przypowieść o winie, odkupieniu i odpowiedzialności za własne czyny.
Świetny jest tu scenariusz giganta komiksów o mutantach Chrisa Calremonta ("Wolverine", "Days of Future Past", czy "From the Ashes") świetne są rysunki Johna Byrne'a łączące urok nowoczesności z old schoolem. Nie jest to może komiks wolny od błędów - dla mnie trudne w przełknięciu były te ciągłe przypomnienia akcji poprzednich zeszytów i przemyślenia bohaterów, które jako dialogi brzmiałyby dużo lepiej. Trzeba jednak pamiętać, że taki był styl tamtych czasów, a do tego jak na owe czasy i tak mało dawano w "Mrocznej Phoenix" takich "smaczków".
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.