Genialny w swej prostocie rysunek poparty ponurą kolorystyką jakże charakterystyczną dla komiksów o Mrocznym Rycerzu sprzed ery New DC oraz post burtonowską atmosferą to trzy cechy, które zawsze były kwintesencją tego co najlepsze w twórczości duetu Jeph Loeb (scenarzysta) i Tim Sale (rysownik). A zarazem tego co najlepsze w komiksach o Batmanie, czyli noir w połączeniu z groteskowym horrorem, a także specyficzną dla dzieł z tamtego okresu (przełomu lat 80/90-tych XXI wieku) nostalgią za może niekoniecznie lepszymi, ale na pewno bardziej przejrzystymi czasami. Pełnymi równie prostych reguł i zasad: twardych facetów pozbawionych skrupułów, uwodzicielskich i zdradliwych kobiet, armii mafijnych sługusów potrafiących na jedno skinienie swojego szefa rzucić się do czyjegoś gardła, tajemniczych powiązań, przyjaźni po wsze czasy w mieście, które choć przesiąknięte mrokiem to jednocześnie nie pozbawia nadziei na lepszą przyszłość. Gdzie wszystko jest zawsze po coś, nigdy za nic. O tym wszystkim jest "Długie Halloween". Obecnie praktycznie nie robi się już takich komiksów. Dziś w zasadzie nie ma już takiego Batmana.
Od kilku lat można odnieść wrażenie, że wizerunek bojownika ze zbrodnią z miasta Gotham, mimo iż ciągle nieskazitelny, ulega coraz większemu spłyceniu. Batman jest mniej ludzki, bardziej odporny na ból, coraz mniej pozbawiony wątpliwości i motywów, z historii na historię coraz bardziej nonkonformistyczny - staje się takim ninją na sterydach. W większości przypadków rysowany jakby od sztancy przez cenionych (Lee, Capullo, Daniel), ale nie czujących nietoperzowatego bluesa, artystów. Pisany według reguł kina akcji, czyli: dużo bijatyk na coraz bardziej epicką skalę, jeszcze więcej nowoczesnych technologii oraz wybuchów. Nie wiem, być może to znak czasów, być może taki Batman jest dziś potrzebny, ale to nie mój Batman. Nie takiego go pamiętam i nie do końca go takiego kupuję. Mroczny Rycerz objawił mi się jako ponury bohater filmów Tima Burtona, zachwycał na kartach komiksów TM-Semic, zapewniał wypieki na twarzy podczas oglądania pierwszego serialu animowanego od Warner Bros. Zawsze posępny, zawsze prawy, zawsze tropiciel. Dziś za sprawą "Długiego Halloween" (a w przyszłości zapewne również "Dark Victory") od Muchy znowu mam to samo. Dla mnie faktycznie Batman powrócił.
Tradycyjnie już nie mam zamiaru rozpisywać się o treści, bo ta jest już wręcz legendarna. Dodam tylko, że w czasie trwającego rzeczywisty rok pościgu za nieuchwytnym Holidayem - mordercą członków mafijnej familii zabijającym w najważniejsze święta, Batman złoży przysięgę, której wbrew przeciwnościom będzie wierny do samego końca, spotka chyba wszystkich swoich najważniejszych (i paru mniej ważnych) wrogów, ujrzy genezę nowego, a także już jako Bruce Wayne będzie musiał stawić czoło przeszłości własnej rodziny. Niby nic nowego, ale dla mnie historia opowiedziana przez duet Loeb/Sale zapiera dech w piersiach i nie pozwala się oderwać, ciągłe zwroty akcji przyprawiają o zawrót głowy, a rozwiązanie zagadki świątecznego mordercy chwyta za gardło. Gwarantuję, że i Wy będziecie czuć to samo. Oczywiście, malkontenci przyzwyczajeni do dzisiejszego wyglądu części postaci z uniwersum Batmana mogą przez chwilę pokręcić nosem na może dość kiczowaty wizerunek przesadnie szczerzącego się Jokera (w dodatku pilotującego swój przekoloryzowany aeroplan), jakże niepodobny do tego, który znamy w ostatnich latach, może na nierealistycznie wypychającą kadry sylwetkę Solomona Grundy, na bardziej śmiesznego niż groźnego Kapelusznika, a kto wie czy niektórzy nie będą psioczyć na pojedynki na pięści niekoniecznie posiadające rysunkową dynamikę tych dzisiejszych i zazwyczaj kończące się po jednym ciosie. Zamiast współczesnych graficznych fajerwerków "Długie Halloween" oferuje nam pełnokrwistą, przemyślaną oraz świetnie opowiedzianą historię. Dawno już żadna lektura tak mnie nie wciągnęła.
"Długie Halloween" to ciągle jeden z najlepszych komiksów o Batmanie.
|
autor recenzji:
Charles Monroe
06.11.2013, 15:42 |