Miałem tylko rzucić okiem na ten komiks. Przekartkować, przejrzeć kilka stron. Ale gdy zacząłem mimochodem czytać pierwsze plansze, zatrzymałem się… dopiero na ostatniej.
Dziewczyna z okładko to Lucia. Nowa w miasteczku (sprowadza się tu z matką, która po rozwodzie szuka sobie nowego miejsca do życia), która zaraz wpada w oko dwóch przyjaciół. Nicola i Pierro nie biorą jeszcze życia na poważnie. Czerpią pełnymi garściami z tego, co daje im południe. Plaża, morze, wyprawy na starym, rozklekotanym motorze. I rozmowy o dziewczynach (ich sposób to „pieszczotka z prawej, pieszczotka z lewej, idiotyzm w stylu »Jesteś piękna« i kończy się w łóżku”). Oto ich codzienność. Do chwili, gdy obok pojawia się ona. Nieznajoma, która zawraca w głowie i jednemu, i drugiemu.
Bohaterów komiksu „Pięć tysięcy kilometrów na sekundę” – bo o nim mowa - obserwujemy na przestrzeni dwudziestu lat. Manuele Fior nie opowiada jednak ich całego dorosłego życia. Skupia się na tych najważniejszych momentach. Rozstaniu Lucii i Pierro. Jej studiach w Oslo i kolejnym – nieudanym związku, którego jedynym efektem jest dziecko. Jego wyjeździe do Egiptu i nie do końca udanym małżeństwie, które ostatecznie też doczekuje się potomka. Ale mimo tytułowych pięciu tysięcy kilometrów, jakie dzielą Norwegię od Afryki, pierwsza miłość wciąż w nich żyje.
To, co siedzi gdzieś w nich przepięknie zilustrował to Manuele Fior w scenie, gdy on, jadąc egipskim pociągiem, widzi ją w zasłoniętej twarzy nieznajomej. Paradoksalnie przepięknie zilustrował też sceny jej rozstania ze Svenem. Okazuje się, że wystarczy wysiąść z samochodu, by przerwać chemiczny związek. I wrócić na stare śmieci. By nie być dłużej wygnańcem. Bo podobno będąc w obcym miejscu „nigdy nie będziemy stąd, ale wyjeżdżając przestajemy również należeć do miejsca, które opuszczamy”. No chyba że – jak w tym przypadku – tam ktoś wciąż czeka… I mamy gdzie/do kogo wrócić.
Fior stworzył w sumie prostą – choć opowiadająca o życiowych zakrętach – historię. Historię o poszukiwaniu swojego miejsca na świecie. O poszukiwaniu spokoju, poszukiwaniu tej drugiej połówki. Historię, gdzie młodzieńczy entuzjazm zderza się z problemami trzydziestoparolatków. Ale i historię, w której oczywiście zwycięża miłość. Banał? Może i banał. Ale wciągający i przepięknie namalowany - akwarelowa historia mieni się wręcz barwami. Słońcem południa, chłodem Norwegii, pustynią Egiptu. I tętni ich uczuciem. Choć już nie młodych, choć już nie pięknych, to wciąż coś do siebie czujących…
|
autor recenzji:
Mamoń
21.03.2015, 11:25 |