Z jednej strony odpycha. Z drugiej ma w sobie coś fascynującego. Moskwa jest pełna sprzeczności. Pokazują je w swojej „Moskwie” komiksiarze z Norwegii Ida Neverdahl i Øystein Runde.
Moskwę miałem okazję odwiedzić dwukrotnie. Za pierwszym razem, będąc w podstawówce, gdy system komunistyczny chylił się ku upadkowi. Z tamtego wyjazdu pamiętam Lenina leżącego w mauzoleum na placu Czerwonym, bajeczne wnętrza kremlowskich cerkwi oraz… wielogodzinne czekanie, by kupić bilet powrotny do Polski. Pamiątką przywiezioną była gierka „jajeczka” i mały telewizor, który do dziś stoi u rodziców na działce. Za drugim razem byłem w Moskwie na początku XXI wieku. Było to już zupełnie inne miasto. Pamiętam, że obok szklanych wieżowców stały sypiące się kamienice, przy stacjach metra rozrastały się bazarki z blaszanych bud, a po dziurawych ulicach jeździły najnowsze modele samochodów. Do tego milicjanci, którzy wyłapywali na ulicach turystów, by zajrzeć do paszportu z nadzieją, że nie znajdą w nim meldunku. W moim nie znaleźli. Parę dolarów załatwiło sprawę. I tylko Lenin się nie zmienił…
Dla Idy i Øysteina Moskwa też była zupełnie nowym miejscem. Norwescy twórcy (komiks piszą i rysują wspólnie – normą jest więc zmiana stylu rysowania czy sposobu narracji) trafili tam na zaproszenie organizatorów festiwalu „Kommissija”. Mieli jednak też czas, by poznać miasto, rosyjską codzienność oraz zmierzyć się ze stereotypami, z jakimi przyjechali do rosyjskiej stolicy. A później opisali (i wyrysowali) swoje doświadczenia w komiksie zatytułowanym po prostu „Moskwa”. Spoglądając na okładkę można odnieść wrażenie, że za chwilę wejdziemy do świata niczym z rosyjskiej bajki. Takiej, gdzie chłop i baba wiodą sobie spokojny żywot w drewnianej chacie z niewielkim ogródkiem. Z błędu wyprowadza już pierwsza plansza. A im dalej „w Moskwę”, tym robi się coraz bardziej ostro.
Akcja zaczyna się jeszcze w Skandynawii. O tym, że nie będziemy mieli klasycznej historii świadczy już jedna z pierwszych – bajkowych - scen, gdy okazuje się, że do Rosji autorzy dotrą liniami „Russian Bearlines”, których nazwa nie jest przypadkowa. Tych „nieprzypadków” dalej będzie więcej. Pierwszym napotkanym sklepem będzie oczywiście ten z szyldem „Vodka”. Nie zabraknie też szalonych legendarnych jednorożców, a „omonowcy” noszący na mundurach naszywki OMOH staną się nagle… HOMO. Oczywiście dostało się również Putinowi. Ba! Tylko z „Moskwy” dowiemy się dlaczego naprawdę po 30 latach rozstał się z żoną.
Te bajkowe (poniekąd) sytuacje w komiksie przeplatają się z rzeczywistością. Oczywiście rosyjską rzeczywistością. Stąd Idę i Øysteina widzimy sportretowanych w kolejnej knajpie, kolejnym muzeum czy spotkaniu komiksowym. Ale razem z nimi wybieramy się również na pierwszomajową manifestację, gdzie obok siebie maszerują anarchiści, przedstawiciele środowisk LGBT, nazbole (czyli narodowi bolszewicy) oraz komuniści. Razem też obserwujemy przygotowania do obchodów Dnia Zwycięstwa oraz poznajemy historię o przesiedleniach do Kazachstanu.
Komiks duetu Neverdahl/Runde przypomina nieco realizowane przez osiem edycji łódzkie projekty „City Stories” (w efekcie powstało kilka antologii, gdzie komiksiarze z Polski, wspólnie z angielskimi, belgijskimi, włoskimi czy portugalskimi twórcami portretowali Łódź). Jednak w porównaniu z nimi „Moskwa” jest mieszanką iście wybuchową. Jest undergroundową baśnią. Matrioszką, której zawartość do końca pozostaje niespodzianką…
|
autor recenzji:
Mamoń
17.08.2016, 13:42 |