Michał „Śledziu” Śledziński dał się poznać głównie z historii humorystycznych czy obyczajowych. W pierwszej grupie komiksów wymienić mogę czteroodcinkową serię „Rodzinne wartości”, historie o perypetiach Zdziśka Szalety drukowane w „Azbeście” i później „Produkcie” czy prasowy cykl „Fido i Mel”. W drugiej grupie mieści się kultowe już „Osiedle Swoboda”. Pomiędzy nimi zaś oscyluje gdzieś zaplanowana na trzy albumy (auto)biograficzna historia „Na szybko spisane”. Ale Śledziu miał też epizody fantastyczne – weźmy choćby niedokończoną historię „Parish”. Do przegródki „fantastyka” dołożył kolejny kamyczek. To pierwszy tom serii „Strange Years”, której koncept zrodził się w głowie Artura Kurasińskiego.
Okładka jest zapowiedzią tego, co dostajemy wewnątrz komiksu. Wraki samolotów, dwóch bohaterów i… psa. Mamy postapokaliptyczny świat, w którym muszą odnaleźć się Elvis i Reuben. Bracia, których po raz pierwszy spotykamy w Nowym Jorku 11 września 2001 roku. To tego dnia w wieże Word Trade Centre wbiły się porwane przez islamskich fanatyków samoloty. Autorzy poszli jednak o krok dalej. Punktem wyjścia do opowiedzenia historii było założenie, że atak na wieże WTC to jedynie element większej układanki. Chwilę później na ziemię posypały się „brudne” bomby, którymi nie tylko skażono Nowy Jork, ale i sprowadzono na Ziemię choroby, głód oraz wymieranie roślin, a w efekcie doprowadzono nasz glob do wyjałowienia.
Ci, którzy przeżyli, gromadzą się w małe społeczności. Budują nowe miasteczka – jak Hope. Są Nowymi Amerykanami, na czele których stoi wizjoner – ale i szaleniec – Brandon. To tu – po latach – znów spotykamy Elvisa i Reubena. Pierwszy z nich nasiąka wizją nowego świata roztaczaną przez mentora społeczności. Drugi jest bardziej sceptyczny. Ale razem tworzą duet, który… No właśnie tego jeszcze do końca nie wiemy. Wiemy tylko, że gdzieś obok Nowych Amerykanów działają bandy najróżniejszych popaprańców mamionych przez Proroka.
„Strange Years. Jesień” jest dopiero rozstawianiem pionków na szachownicy. Pionków, którymi są Elvis i Reuben, ale też napotykani po drodze więksi czy mniejsi szaleńcy. To siedzący pod jabłonią wisielca dziwny typ prawiący o okręgach, początku i końcu; oferujący na środku pustyni fundusze Melonik; sukcesorzy Ikara – Camp z córką Pchełką; Pan Iluzja, który pojawia się na ostatniej planszy. To pionki, na które po drugiej stronie planszy czekają żerujący przy moście kanibale oraz ludzie Nomada.
Na razie komiks jest opowieścią o podróży przez pustynię. Opowieścią o poszukiwaniu lepszego świata. O nadziei, że mieszkający na cmentarzysku samolotów Camp - robiąc zwiad po okolicy zdezelowanym szybowcem - wypatrzy jednak gdzieś z góry kawałek żyjącej ziemi. Wypatrzy oazę ze źródłem wody, roślinami i zwierzętami… O próbie pozbierana się w nowej rzeczywistości.
Autorzy udanie otwierają swój cykl. Śledziu po latach tworzenia humorystycznych plansz wrócił do bardziej realistycznej odmiany rysunku (liczę, że następnych tomach rozkręci się jeszcze bardziej). Pocisnął też sporo plansz, które zapadają w pamięć na dłużej – weźmy przejazd rowerami przez rozpięty nad suchą doliną most; weźmy kadry startu szybowca, za sterami którego zasiada Camp; weźmy też scenę, w której spotykają Pana Iluzję.
„Strange Years” ma zamknąć się w czterech porach roku. Na razie dostajemy początek jesieni. Tak przewrotnie, na wiosnę. Czekamy na resztę.
|
autor recenzji:
Mamoń
12.04.2015, 21:05 |