Trudno uwierzyć, że „Niesłychane losy Ivana Kotowicza” stworzyli debiutanci. To komiks zadziwiająco dojrzały jeśli chodzi i o pomysł, i o scenariusz, i o rysunki.
Jak większość zadziwiających historii ta też zaczyna się banalnie. W małej wiosce rybackiej, gdzieś w tych rejonach, gdzie Rosja styka się z Azerbejdżanem. Tu poznajemy Siergieja Kotowicza – carskiego żołnierza, który w pewnym momencie wybrał los poławiacza tuńczyka. Tu też wybrał na żonę Karimę Morozow. Efektem ich miłosnych uniesień zaś jest tytułowy Ivan. Nieopierzony jeszcze kociak (dosłownie, kociak!), który przyszedł na świat 30 czerwca 1908 roku. Warto zapamiętać tę datę. To tajemniczy „Dzień Zdarzenia”, do jakiego autorzy zapewne wrócą w kolejnych częściach swego komiksu.
Tu też któregoś dnia zjawia się Malinow. Stary kumpel ojca Ivana, który na prowincję przyciąga butlę tajemniczego napitku o nazwie „Stalinium”. Napitku, który jest przyszłością Rosji i rosyjskich komunistów. Komunistów, do których zalicza się stary Kotowicz. Młody zaś jest przyszłością… Kajetan Kusina, który pisze scenariusz serii, nie zdradza jeszcze zbyt wiele. Ale już dziś widać, że Ivan odegra ważną rolę w szerzeniu idei rewolucji. Na razie młody kociak rusza na wojnę. Poznaje świat za granicami swej wioski. I zaskakuje się, jaka wielka jest ta Rosja! Z przejęciem chłonie widoki, poznaje literaturę (Czechowa podsuwa mu w pociągu Anton Świniojew), ale i rosyjskie napitki z – ma się rozumieć - bimberkiem domowej roboty na czele.
Ale myli się ten kto sądzi, że mamy do czynienia z prostym komiksem osadzonym na rosyjskim odludziu. Że to jakieś nudne wspominki podstarzałego komunisty i wioskowe perypetie jego syna. Autorzy zadbali, by „Niesłychane losy Ivana Kotowicza” były naprawdę niesłychane. Sami przyznają się do fascynacji dwoma seriami. Pierwsza z nich to Hellboy Mike’a Mignoli. Druga to z kolei „Liga Niezwykłych Dżentelmenów”, której scenariusz stworzył Alan Moore, a rysunki to dzieło Kevina O’Neila. W tej pierwszej serii śmiało mógłby pojawić się hipnotyzujący swe ofiary potwór z bagien. W drugiej – samochód do zadań specjalnych, którego nie powstydziłby się Nemo ze swą ekipą.
Miłym zaskoczeniem są rysunki Michała Ambrzykowskiego. Widać wprawdzie, że wychował się na komiksach Mignoli. Ale stylistyka amerykańskiego twórcy nie wybija się w jego przypadku na pierwszy plan. U Ambrzykowskiego horror miesza się z realizmem i… humorem. I można tylko żałować, że „Niezwykłe przygody Ivana Kotowicza” nie mają objętości poszczególnych tomów z Hellboy’em. Po lekturze jedynki ma się ochotę na więcej. Ma się ochotę dowiedzieć cóż też przytrafi się młodemu Kotowiczowi po wielkim wybuchu, którym kończy się album… No bo przecież musiał go przeżyć.
|
autor recenzji:
Mamoń
28.05.2015, 22:47 |