Pan drapacz powraca. Pan drapacz, czyli Thomas Ott. Twórca komiksów wyjątkowych pod kilkoma względami.
Po pierwsze, ze względu na technikę, w jakiej wykonuje swe komiksy (dla mnie - co już kiedyś podkreślałem - to taki komiksowy odpowiednik Piotra Dumały). Po drugie, ze względu na charakter jaki nadaje opowieściom. Wreszcie po trzecie z racji, że tworzy komiksy nieme. Kto do tej pory nie miał przyjemności zetknąć się jego twórczością powinien sięgnąć po album „R.I.P. 1985-2004”. Tom, w którym znalazły się historie ze zbiorków „Tales of Error”, „Greetings from Hellville” oraz „Dead End”.
Morderstwa, zacieranie śladów, samobójstwa, obłęd, intrygi - również w kosmosie. I… dawka humoru. Jak wtedy, gdy Ott podaje dziesięć sposobów na pozbycie się męża. Albo gdy drapie historię zdołowanego klauna. Humoru – dosłownie – czarnego. Właśnie za to polubiliśmy Otta. Za klimat. Mroczny, demoniczny, depresyjny. Za kreowanie światów, w których niczego nie można być pewnym. Tak jest w jego długich historiach - jak „Numer 73304-23-4153-6-96-8” czy „Cinema Panopticum”. Tak też jest w przypadku kilku-, kilkunastoplanszowych nowelek - w sumie jest ich dwadzieścia - składających się na „R.I.P.”. Otta polubiliśmy też za charakterystyczny styl graficzny. Czarno-białe plansze, które Szwajcar tworzy w niezwykłej technice. Nie rysuje, nie stawia - jedna przy drugiej - czarnych kresek. Drapie (!) w czarnych planszach, odsłaniając białe fragmenty składające się na poszczególne kadry. Dopieszcza je, dba o szczegóły. I wciąga w swój świat.
„R.I.P. 1985-2004” to już piąty album autora wydany w Polsce. Poprzednie - w kolejności były to „Exit”, „Cinema Panopticum”, „Numer…” oraz „Nowożeńcy” - znalazły na tyle duże grono odbiorców, że ich nakład już się wyczerpał (dostępni są jeszcze tylko „Nowożeńcy”). Najnowszy komiks firmowany przez Otta zadowoli tych, którzy przegapili wydany w roku 2006 „Exit”. To właściwie wznowienie - w nowych szatach - tego komiksu, które uzupełniono dodatkowymi nowelkami.
|
autor recenzji:
Mamoń
20.06.2015, 16:22 |