TOMIE KONTRA TOMIE
Wraz z drugim tomem historia prawdziwie fatalnej dziewczyny o imieniu Tomie dobiega wreszcie końca. Po tym, jak w poprzednich historia Junji Ito wykorzystał niemalże wszystkie możliwe horrorowe zagrania – od powrotu zza grobu, przez przejmowanie ciał, po dziwaczne przemiany – istniała całkiem uzasadniona obawa, czy autor zdoła utrzymać poziom. Na szczęście nie zawiódł i tym razem, skupiając się bardziej na konsekwentnym rozwijaniu swoich wizji, zamiast powielaniu schematów opowieści grozy. Znów mamy więc chorą akcję, dużo krwi i duszną, gęstą atmosferę, które wciągają, intrygują i wywołują wiele emocji i niepokoju.
Tomie wydawała się zwyczajną nastolatką – niezwykle piękną, to prawda, ale niczym ponad to się nie wyróżniającą – ale to tylko pozory. Kiedy zginęła, po części z zazdrości, po części ze względu na chęć ukrycia win, powróciła zza grobu i zaczęła nękać swoich oprawców. Ale nie tylko ich. Od tej pory każdy, kto wszedł jej w drogę, ginął albo kończył jeszcze gorzej, a ona sama, kiedy tylko dotknęła ją śmierć, powracała raz za razem. Jakby tego było mało, jeśli utraciła jakiś fragment ciała, wyrastała z niego jej idealna kopia. Teraz Tomie stara się wyeliminować swoje „klony”, nasyłając na nie swoich wyznawców, jednak czy w takiej sytuacji zwycięstwo w ogóle jest możliwe, skoro każda z nich jest genialną manipulatorką?
Sięgając po Tomie, trzeba pamiętać w szczególności o jednej rzeczy: że to dzieło debiutanta i dlatego też nosi pewne znamiona charakterystyczne dla początkujących autorów. Wyraźniej widać to było na samym początku poprzedniego tomu, bo i akcja wydawała się momentami zbyt szybko poprowadzona, i same rysunki były jeszcze mniej dopracowane, często pozbawione tła – ale już udane i klimatyczne. Poza tym Ito, zanim wypracował charakterystyczne dla siebie elementy, kopiował schematy znane z wielu dzieł tego typu. Jednocześnie robił to z takim wdziękiem i talentem, że nie czuło się w tym wtórności.
Teraz nie porzuca co prawda tego wszystkiego, było to w końcu integralną częścią Tomie, ale podchodzi do tematu z większym wyczuciem i wprawą. Coraz wyraźniejszy staje się także jego własny styl, pełen dziwności i chorych pomysłów, które mają w sobie absolutnie to „coś”. Coś, co przemawia do wyobraźnia, porusza, niepokoi. Nie wywołuje strachu, komiksy ani literatura praktycznie nie mają w sobie tej mocy – przynajmniej w moim przypadku – ale drażni nerwy i oddziałuje na czytelnika. Czasem groza jest stonowana, więcej sugerująca niż wprost atakująca zmysły, czasem jest dosadna, pełna drastyczności, a nawet obrzydliwości.
Wszystko to polane zostało porcją erotyki, do tego wspiera się na solidnych wątkach obyczajowych, a całość wieńczy nuta czarnego humoru. Jednak jak wypada zakończenie Tomie? Cóż, nie chcę Wam zdradzać, czy Ito na wszystkie pytania udziela odpowiedzi czy też nie, ale powiem jedno: wyjaśnienia trzymają się kupy. A że zdarzało mu się tłumaczyć wątki w swoich mangach w dziwaczny i nieprzystający do reszty fabuły sposób (choćby Gyo), należy to zaliczyć komiksowi in plus. To samo można powiedzieć o znakomitej szacie graficznej. Prostej, ale pełnej typowych dla horroru elementów, dość jasnej, a jednak mrocznej.
Oczywiście Tomie to pozycja stricte dla miłośników grozy. Ci, którzy za typowymi straszakami nie przepadają, nie mają tu raczej czego szukać, jednak każdy, kto lubi się bać, będzie mangą zachwycony. Ja, jako członek tej grupy, jestem i gorąco ją Wam polecam, bo nawet jeśli autorowi zdarzają się jakieś potknięcia, cała reszta je rekompensuje.
|
autor recenzji:
wkp
30.06.2018, 19:30 |