DZIEWCZYNA, KTÓRA KOPNĘŁA GNIAZDO SZERSZENI
Tak w wolnym tłumaczeniu brzmi amerykański tytuł finalnego tomu trylogii Stiega Larssona i taki też w oryginalnej edycji nosi jego komiksowa adaptacja. Jak widać w Stanach najciekawsza postać serii zdominowała wszystko inne. Ale nie ma się co dziwić, Lisbeth Salander od początku kradnie całe show, a wraz z rozwojem fabuły jest jej coraz więcej na stronach. Aż szkoda, że to już koniec, bo komiksowa adaptacja losów jej i Mikaela Blomkvista po raz kolejny udowodniła, że jest solidnym, udanym czytadłem dla każdego miłośnika pierwowzoru i mocnych wrażeń.
Piekło prawie się rozpętało. Są tacy, którzy chcą stłumić tę iskrę by nie wywołała pożaru mogącego pochłonąć wielu ludzi, ale Mikael Blomkvist zamierza im w tym przeszkodzić. Chce obronić Lisbeth Salander i wyjawić prawdę o jej przeszłości i machlojkach tych, którzy od lat pozostawali bezkarni. Gdy dziewczyna leży w szpitalu po postrzale w głowę, na jednym oddziale ze swoim niedoszłym oprawcą (i zarazem swoją niedoszłą ofiarę w jednej osobie), dziennikarz stara się zrobić wszystko, by pomóc przyjaciółce, nawet wbrew jej woli. Do procesu angażuje swoją siostrę, prawniczkę, a policji nie zamierza ułatwiać pracy. Czy jego krucjata coś zmieni? A może sprowadzi na nich wszystkich jeszcze większe niebezpieczeństwo? Lisbeth kopnęła w końcu gniazdo szerszeni, a on zamierza jeszcze bardziej drażnić owady…
W przypadku filmów następne części serii dzieli się na dwa rodzaje – kontynuacje i kolejne rozdziały sagi. Czym różnią się od siebie? Kontynuacja to po prostu jeszcze jeden zamknięty film, kolejny rozdział natomiast rodzi się wtedy, gdy część wcześniejsza zakończyła się w otwarty sposób, a teraz niezamknięte wątki otrzymują swoje rozwinięcie (a czasem nawet zakończenie). Za przykład można podać takie tytuły, jak „Matrix: Rewolucje” czy „Piraci z Karaibów: Na krańcu świata”. I tego typu dziełem jest także „Zamek z piasku, który runął”. Razem z „Dziewczyną, która igrała z ogniem” tworzy tak naprawdę jedną zamkniętą opowieść, z pierwszą częścią serii łączącą się na zasadzie kilku wątków i postaci. wszystko tu znajduje swoje rozwinięcie, wszystko też zostaje zakończone. Nie ostatecznie, jak wiemy – powstała w końcu czwarta powieść, napisana już jednak przez kontynuatora spuścizny zmarłego Larssona.
Scenariusz „Zamku…” jak zwykle nie zawodzi. O ile książka, choć świetnie napisana, czasem nużyła nadmierną ilością polityki w treści, o tyle komiks na jej podstawie skupił się na najistotniejszych rzeczach, godnie podsumowując serię. Mamy więc tajne służby, mordercę, sensacyjne wątki, szybką akcję, ale mamy również nieco thrillera prawiecznego, odrobinę politykowania (nie obyłoby się bez tego) i dziennikarskie śledztwo połączone z problemami osobistymi. A wszystko to zmiksowane w smakowitą, bardzo udaną i mroczną całość, którą czyta się z prawdziwą przyjemnością.
Graficznie też jest znakomicie. Z ekipy rysowników odszedł Manco, ale pozostał niezawodny Mutti, który rysuje realistycznie, nie szczędząc szczegółów i czerni. Większą rolę odegrał też Fuso. Jego rysunki są prostsze, bardziej kanciaste, ale pasują do całości. Czy burzą spójność? Pewnie znajdą się tacy, którzy tak uznają, ale komiks ogląda się znakomicie. Dlatego też ze swojej strony polecam go bardzo gorąco – tak jak zresztą całą udaną serię komiksową „Millennium”.
|
autor recenzji:
wkp
21.11.2016, 15:38 |