Wydawnictwo Ongrys rozpieszcza rodzimych czytelników. Na rynku pojawił się dziewiąty tom znakomitej serii „Z archiwum Jerzego Wróblewskiego”. Tym razem wydawnictwo Leszka Kaczanowskiego po raz kolejny wsparte przez osoby, które pozwolę sobie wymienić z imienia i nazwiska: Macieja Jasińskiego, Macieja Kowalskiego, Tomasza Szalę, Marka Misiorę Szymona Szalę i Andrzeja Janickiego oraz przez Magdalenę Bochniak, i Bartłomieja Wróblewskiego, wykonali ogromną prace przy westernie „Ringo”. Był to komiks gazetowy, który powstał w 1970 r. na potrzeby bydgoskiego Dziennika Wieczornego, a z którym związany był Jerzy Wróblewski. Z kronikarskiego obowiązku dodam, iż w tym samym roku „Ringo” jeszcze był publikowany (w delikatnie innym rozłożeniu wielkości kadrów) w łódzkim Expresie Ilustrowanym. Gazetowy pierwodruk ukazał się w osiemdziesięciu odcinkach i składał się najczęściej z trzech prostokątnych kadrów, gdzie teksty znajdowały się nad ilustracjami. Aczkolwiek na potrzeby tego wydania został unowocześniony, i przeważającą część tekstów usunięto, a w ich miejsce wprowadzono klasyczne komiksowe dymki. Zabieg ten wyśmienicie zwiększył czytelność i spowodował, iż ten czarno-biały komiks niczym nie rożni się od współczesnych pozycji. Dzięki pierwszorzędnej rekonstrukcji autorstwa Macieja Jasińskiego – ten komiks wygląda, jakby co dopiero zostały narysowany, a przecież ma na "swoim karku" tyle latek! Choć wszystko prezentuje się kapitalnie, jednak w czasie odnawiania komiksu nie obyło się bez kłopotów. Ekipa z wydawnictwa Ongrys miała niezły orzech do zgryzienia. Musiała nieźle się postarać, aby znaleźć dobrej jakości gazety, lub paski z komiksem „Ringo”. Pomimo iż gazety, (ale także książki) - wydawano w tamtych czasach w ogromnych nakładach, do naszych czasów przetrwało niewiele. Między innymi ze względu na to, iż były drukowane na bardzo słabej jakości papierze. Inną sprawą był peerelowski fenomen dotyczący „kolorowych zeszytów”. Na przykład jeśli pojawiały się w gazetach, od razu takie tytuły wysprzedawały się na pniu, ponieważ zmęczony planami, normami, ideologią PRL'u pracujący człowiek najzwyczajniej szukał rozrywki. Dziś trudno jest sobie wyobrazić kolejki do kiosku po gazetę w której byłby jakiś komiks, a wtedy była to rzecz powszednia. Naturalnie dla zaistnienia tego swoistego fenomenu ogromne zasługi miał Jerzy Wróblewski. Miedzy innymi dlatego do naszych czasów tak niewiele przetrwało, i dlatego były kłopoty z kilkoma odcinkami.
Na szczęście efekt końcowy robi wrażenie! W tym miejscu trzeba zaznaczyć, iż zeszyt ten wydrukowano w takim samym standardzie jak poprzednie. Wydrukowano bardzo estetycznie, na kredowym papierze, dostosowano idealnie papier do wydruków. Zadbano o każdy element rzemiosła edytorskiego, a przy tym wydano w bezkonkurencyjnej cenie.
OCENA!
Mamy do czynienia z klasycznym westernem drogi. Akcja rozpoczyna się kilka lat po wojnie secesyjnej w zapadłej dziurze gdzieś na granicy Teksasu i Oklahomy. Do miasteczka przybywa Pat Rogers i opowiada historię swojego wzbogacenia. Relacjonuje ludziom o złotonośnych miejscach znajdujących się na terenie Gór Czarnych (Black Hills). Choć trudno było tam się dostać, (gdyż jest to święte miejsce dla wielu plemion), namówił ludzi, aby wyruszyli razem z nim "ku nowej przygodzie". W karawanie wozów obciążanych zapasami, ciężkim sprzętem górniczym znajdował się także niejaki Ringo.
Były żołnierz - znakomity strzelec - charyzmatyczny przywódca otoczony przez „chorych na gorączkę złota kowbojów” wpadł z nimi w niezłe tarapaty. Atak Indian z plemienia Paunisów doprowadził do krwawej jatki. Sześciu kowbojów i dwudziestu Indian zginęło na Prerii. Ringo zwany też „Certain” kazał ludziom pochować wszystkich. Od tego momentu stał się dla nich obrońcą „Dzikusów” i wrogiem. Od tego momentu droga do Dakoty Płd. stała się bardzo trudna, a jedynie Indianin Arapacho okaże się prawdziwym przyjacielem.
Wielkie przestrzenie, niebezpieczne misje, „Niebieskie Kurtki”, piękne kobiety i akcja która pędzi niczym otoczony prze Indian dyliżans, to wszystko znajdziesz w zeszycie „RINGO”.
Westerny były ulubionym gatunkiem mistrza Wróblewskiego, a opowieść która tutaj zaprezentował nasączona jest nieprawdopodobną ilością przygód i zwrotów akcji. Jednocześnie jest to takie spójne i lekkie w odbiorze, ale i ma się słuszne wrażenie iż autor inspirował się indiańskimi powieściami Karola Maya, gdzie akcja zawsze rozgrywała się w takich dzikich i malowniczych sceneriach Dzikiego Zachodu. Mamy więc dwójkę niezwykle uczciwych i szlachetnych postaci, które świetnie posługują się bronią i są znakomitymi jeźdźcami, a po drugiej stronie mamy wszelkiej maści bandytów oraz złych Indian, ale co interesujące mamy także postacie zmieniające strony.
Jerzy Wróblewski to wszystko dobrze poskładał, (i to pomimo pracy z dnia na dzień nad tyloma projektami w jednej chwili), dobrze przemyślał, gdyż każdy kolejny kadr coś wnosi do akcji, nadbudowuje narrację oraz odnosi się do poprzednich motywów, ale i nadaje tempa opowieści. Będziesz pod pełnym wrażeniem lekkości kreski, a przecież (pierwotnie w gazecie) zbudowanej na niewielkiej powierzchni, najczęściej w trzech kadrach. Możemy podziwiać jak Ten wybitny artysta komponował rysunki – budował szerokie plany, perspektywy, sekwencyjność, W owym czasie miał już swoją markę. Z wielką radością admiruje się jego prace: to jak komponował, jak budował pomimo ograniczeń każdy szczegół otoczenia oraz tła. Graficznie ten zeszyt zachwyca!
Reasumując! Jerzy Wróblewski był, jest i będzie legendą komiksu, a jego dzieła znają nawet osoby, które na co dzień nie interesują się sztuką komiksu! Przez cały czas swojej chwalebnej kariery zawodowej zrobił ponad sześćdziesiąt publikacji komiksowych, które sprzedały się w milionach egzemplarzy.
Kochał westerny i podobno miłość do nich wzięła się także z nałogowego oglądania serialu „Bonanza”, bo właśnie wtedy w wczasach jego młodości, na telewizorach Belweder, potem Neptun, całymi rodzinami i razem z okolicznymi sąsiadami siadało się przed telewizorem i oglądało przygody rodziny Cartwrightów. Dowód tego znajdziesz na końcu ocenianego zeszytu, pod postacią uroczej plansze z „Bonanzy”.
„Ringo” to komiks drogi - zacny western nasycony klimatem dawnych lat. Wykonany w charakterystycznej realistycznej manierze pieści oczy! Wiernie oddaje realia epoki - surowość i piękno Dzikiego Zachodu i przy tym także dzięki wyśmienitej edycji Ongrysa nie trąci ramotką, przez co bez względu na wiek jest świetnym czytadłem!
Polecam!
autor recenzji:
Dariusz Cybulski
24.08.2016, 17:30 |