Długo trzeba było czekać na ten moment, ale wreszcie nastąpił. Albumy ze Sprycjanem i Fantazjuszem w końcu pojawiły się również w Polsce. W końcu, bo to taki kolejny „Asterix” czy „Tintin”.
Nie w sensie dosłownym, ale komiks to równie kultowy. W Polsce nie miał szczęścia. No bo o ile serię „Asterix” znamy już od lat, doczekaliśmy też w całości cyklu „Tintin”, to „Sprycjan i Fantazjusz” pojawili się w Polsce jedynie raz. Była to historia „Sprycjan i Fantazjusz w Nowym Jorku” wydrukowana w odcinkach, na łamach magazynu „Świat Komiksu”. Dostaliśmy też cztery okołosprycjanowe komiksy - cztery albumy z cyklu „Mały Sprytek” o dzieciństwie bohatera (były to jednak szorty, a nie pełnowymiarowe opowieści). I na tym koniec.
Dlatego słowa uznania należą się wydawnictwu Taurus Media, które postanowiło to przeoczenie nadrobić. Przeoczenie dość duże, bo seria „Sprycjan i Fantazjusz” powstaje od 1938 roku, kiedy to komiks, którego twórcą był Rob-Vel, zadebiutował na łamach „Le Journal de Spirou”. Od 1950 roku zaś ukazuje się w formie albumów. Do dziś wydano ich aż 55! Oczywiście w międzyczasie zmieniali się autorzy. André Franquin, Jean-Claude Fournier, Tome i Janry, Fabien Vehlmann... Było ich nieco. Polski czytelnik zaczyna przygodę z bohaterami od... środka. Od albumu numer 34 zatytułowanego „Australijska przygoda” stworzonego przez duet Tome i Janry.
Skojarzenia z „Tintinem” (autor Herge) oraz „Asterixem” (autorzy Rene Goscinny i Albert Uderzo) są jak najbardziej na miejscu. Podobnie jak Tintin, tak i Sprycjan oraz Fantazjusz pracują dla gazety, jeżdżąc po tematy w najdalsze zakątki naszego globu. Z Asterixem zaś, bo – niczym dzielni Gallowie – wychodzą nawet z największych opresji bez szwanku. Podobnie jak w Asterixie podróż jest okazją do poznania poszczególnych kultur.
Tytuł „Australijska przygoda” zdradza właściwie wszystko. Naszych bohaterów autorzy rzucają na Antypody, gdzie mają wspomóc niejakiego profesora Grzybeque. Awanturnicza fabuła toczy się wokół zamieszania związanego ze słowem skarb. Dla jednych to cenne kruszce, których poszukuje lokalny gang, dla innych relikty z przeszłości, jakie skrywa ziemia Aborygenów. Kunszt serii nie tkwi jedynie w fabule, ale i w warstwie graficznej. To dobrze skrojony komiks humorystyczny. I dobrze, że zagościł w Polsce.
Teraz trzeba tylko trzymać kciuki, żeby się przyjął. Jak „Asterix” i „Tintin”
autor recenzji:
Mamoń
30.06.2016, 12:33 |